
Nadszedł już drugi tydzień października. Rutyna ludzi była przyziemna, powtarzalna i nudna. Od czasu do czasu Hermiona i Draco musieli patrolować korytarze po nastaniu ciszy nocnej, aby upewnić się, że wszystko jest w porządku.
Czasami byli w parze z jednym z prefektów Ravenclawu lub Hufflepuffu, więc nie zawsze chodzili razem. Na całe szczęście dla nich obojga, bo ich milczenie wydawało się przeciągać w nieskończoność. Nigdy nie byli przyjaciółmi, więc nie mieli o czym rozmawiać. Hermiona nie miała ochoty pytać go, jak to było przebywać z Voldemortem i jego zwolennikami przez ostatnie kilka lat. Tak samo Draco nie miał żadnego interesu w pytaniu jej, jak to było polować na horkruksy po całym kraju z bliznowatym i łasicą. Odbywali patrole w bardzo profesjonalny sposób, przez cały wieczór zamieniając ze sobą tylko kilka niezłośliwych słów.Jednakże dzisiejszego wieczoru, kiedy Hermiona opuszczała swój pokój, usiłując przymocować odznakę prefekt naczelnej do szat, by się uszykować do wieczornego obchodu, natknęła się na Dracona pochylonego się nad stołem z nosem w małym stosie pergaminów.
– Em, nic ci nie jest? – zapytała, gdy skończyła przyczepiać swoją odznakę.
Nawet na nią nie spojrzał, kiedy odpowiedział.
– To się nie może dziać – mruknął. – Nie mogę uwierzyć, że o tym zapomnieliśmy!
– O czym ty mówisz?
Podeszła do stołu, żeby przyjrzeć się temu, co badał z taką pilnością.
Chwycił stos papierów i wystawił je w jej stronę, w końcu odważając się spojrzeć jej w oczy.
– Może nie sprawiam takiego wrażenia, Granger, ale zawsze chciałem być prefektem naczelnym i jestem z tego bardzo dumny!
No dobra, ale co go aż tak dziś zdenerwowało?, zastanawiała się Hermiona. Nigdy się nie spodziewała, że Draco zacznie zwracać się do niej po imieniu bez zająknięcia, ale zauważyła, że – po pierwsze – kiedy Draco używał Granger, zwykle robił to, gdy nie myślał trzeźwo lub gdy był już wkurzony. Druga sprawa, Hermiona zdecydowała, że jeśli on będzie mówił na nią Granger, ona będzie mówiła na niego Malfoy. Koniec tematu. Nie będzie mu szła na rękę – pozwoli, żeby sam sobie uświadomił, że dopóki nie będzie zwracał się do niej po imieniu, ona nie będzie udawać grzecznej księżniczki, która za każdym razem będzie go poprawiała.
Ale dzisiaj – co było z nim nie tak?
– Ja też jestem dumna, że jestem prefekt naczelną – powiedziała, wzruszając ramionami.
– Cóż, nie wiem, co tam sobie wmawiasz, Granger, ale mamy bal do zaplanowania zgodnie z naszym kontraktem! W ciągu dwóch dni musimy zgłosić nasz projekt do zatwierdzenia u McGonagall. DWA DNI!
Całkowicie zirytowany wepchnął jej stos papierów w ramiona i obszedł ją w drodze do swojej sypialni. Hermiona, zrozpaczona i przerażona swoim zaniechaniem, spojrzała gorączkowo na kontrakt prefektów naczelnych, który właśnie wcisnął jej chłopak. Kontrakt wyszczególniał wszystkie ich indywidualne i wspólne obowiązki, a także terminy, których musieli przestrzegać.
W październiku rzeczywiście był do zaplanowania Bal Halloweenowy. Siódmoklasiści Hufflepuffu i Ravenclawu, będący prefektami, planowali Bal Bożonarodzeniowy, a prefekci naczelni mieli czuwać nad ich pracą. W historii Hogwartu nigdy nie było dwóch balów, ale McGonagall stwierdziła, że dobrym pomysłem będzie „podniesienie morali” po Wielkiej Wojnie, którą wszyscy przeżyli, oraz uczczenie odbudowy zamku, która miała miejsce latem. Do tego wszystkiego – jak ona mogła zapomnieć, że prefekci naczelni musieli rozpocząć pierwszy taniec? Świetnie, pomyślała gorzko Hermiona.
Draco grzebał w komodzie, prawdopodobnie szukając własnej odznaki przed rozpoczęciem z nią patrolu. Gryfonka przygryzła wargę i postanowiła rozegrać to optymistycznie, mimo że sama nie była zbytnio przekonana.
– Malfoy, będziemy musieli po prostu cholernie zasuwać przez te dwa dni! Damy radę.
Usłyszała, jak prychnął sarkastycznie. Pojawił się ponownie kilka sekund później, również próbując zapiąć swoją odznakę, niemal zaciekle. Rozumiała rolę obowiązków prefektów naczelnych, ale była zaskoczona, że to właśnie Draco tak bardzo się tym przejmował.
– Można powiedzieć, że wojna cię bardzo rozleniwiła – syknął. – Nie jesteś już tym małym, paskudnym molem książkowym, który odrabiał wszystkie prace domowe tydzień do przodu.
Zirytowana Hermiona rzuciła mu papiery w twarz.
– Zrobimy to, to całe planowanie, powiedziałam ci już! Co się z tobą dzieje, taki nabuzowany z powodu balu?
– Co się ze mną dzieje... – odciął się ostro, wskazując na nią palcem – ...to to, że swoimi wszystkimi problemami zupełnie odwróciłaś moją uwagę od obowiązków! Ta cholerna odznaka jest powodem, dla którego wróciłem!
Twarz Gryfonki posmutniała, ale ta szybko się opanowała. Gorzki smak wypełnił jej usta. W ogóle nie podobało jej się to, co słyszała. Szybko odwróciła się na piętach.
– Mamy obchód do zrobienia – powiedziała ostro.
Wyszła z ich dormitorium, nawet nie zawracając sobie głowy, by zobaczyć, czy Ślizgon za nią idzie. Ku jej niezadowoleniu nadal marudził za jej plecami, idąc szybko, by ją dogonić w ciemnym, cichym korytarzu.
– Nawet nie zadałaś sobie trudu, aby spojrzeć na kontrakt więcej niż dwa razy!
Odwróciła się nagle i spojrzała na niego gniewnie.
– O ile wiem to nie tylko ja podpisałam ten kontrakt! Przestań na mnie wszystko zrzucać, to niedopuszczalne!
Znowu zaczęła iść i na rogu skręciła w inny korytarz.
– Niedopuszczalne to jest to, że tak bardzo sobie odpuszczasz – mruknął. – To nas oboje wpędza w kłopoty, Granger! Nic by ci się nie stało, gdybyś poświęcała naszym obowiązkom trochę więcej czasu, zamiast błąkać się po zamku jak pieprzony duch, gdy tylko masz wolną chwilę!
Hermiona stanęła się jak wryta, jej partner tuż za nią. Zapadła między nimi cisza. Czy Draco naprawdę tak myślał? Tak samo jak Pansy? Ogarnął ją tępy gniew, gdy zacisnęła pięść na różdżce wśród swoich szat. Już miała cisnąć nim o ścianę. Po prostu to zrób, po prostu go ogłusz... To było wszystko, na co ten parszywy Ślizgon zasługiwał za mówienie jej tych rzeczy. Nienawidziła, gdy przypominano jej lub – co gorsza – wytykano, jak bardzo przypominała ducha tylko dlatego, że wolała spędzać chwile w samotności.
Powoli odwróciła się, by na niego spojrzeć. Chciała przybrać surowy wyraz twarzy, żeby mu pokazać, jak bardzo nie godziła się, żeby tak do niej mówił, ale gdy tylko spojrzała mu w oczy, poczuła się strasznie przygnębiona. To nie był sposób w jaki chciała załatwiać sprawy. Nie tak postąpiłby Sam. Jej gardło zacisnęło się i walczyła z całych sił, by nie wybuchnąć płaczem, więc wyjęła różdżkę z kieszeni i wycelowała ją w jego pierś.
– Czy chcesz, żebym przepraszała za to, że mój brat nie żyje?
– Nie wkładaj mi pieprzonych słów w usta, Granger, nie to miałem...
– Czy chcesz, żebym... – powtórzyła głośniej i wolniej – ...przepraszała za to, że mój brat nie żyje? Nie sądzisz, że może, tylko może, mam odrobinę za dużo na głowie?
– Nie graj tu kartą pożałowania...
– Powiedziałam ci już, że uda się nam zaplanować ten cholerny bal.
Zrobiła krok do przodu, koncentrując całą swoją energię na tym, aby jej głos był jak najbardziej stanowczy. – Jeśli jeszcze raz mi powiesz, że przeznaczam za dużo wolnego czasu…
Z różdżką wciąż skierowaną w jego klatkę piersiową, zrobiła krok do przodu, lekko dociskając jej koniec, naprawdę mając nadzieję, że go to zaboli.
Jednak zanim zdążyła dokończyć zdanie, Draco odrzucił jej ramię mocnym pchnięciem ręki.
– Nie groź mi – warknął. – Zapomniałaś, że już wiem, przez co przeszłaś, więc nie musisz mnie kurwa pouczać tą swoją rozpaczą. Tylko ci przypominam, żebyś pamiętała o swoich cholernych obowiązkach!
Hermiona lekko zmarszczyła brwi, a jej rysy się wykrzywiły. Całkowicie opuściła różdżkę. Malfoy znowu był wredny, ale nie chciała mu pokazywać, że czuła się urażona. Nie mogła go pokonać. Przecież nie próbowała wykorzystać swojego żalu jako wymówki czy jako broni. Prawda? Czy ja naprawdę to robię?, pomyślała zniechęcona.
Ślizgon uśmiechnął się pod nosem i odwrócił ją szturchnięciem, by mogli kontynuować patrol. Właśnie zakończył dyskusję, bo sam nad nią panował. Dlaczego pozwalała się tak traktować? Nie była stworzeniem, które można oswoić ani udomowić, a on nie był jej rodzicem, który musiał jej przypominać o odrabianiu lekcji. Zacisnęła pięści i postanowiła iść w drugą stronę, nie będąc już w stanie przebywać w jego pobliżu choć o sekundę dłużej. Idąc w kierunku przeciwnym do kierunku, który właśnie obrał jej partner, szła w pośpiechu, jej oddech był szybki ze złości.
Nie minęła chwila, nim Draco zauważył, że Hermiona za nim nie szła. Odwrócił się i ujrzał ją, znacznie dalej. Po prostu odwróciła się i prędko odeszła. Zaklął, naprawdę zirytowany, i rzucił się w jej stronę.
Żeby ją zatrzymać chwycił ją za łokieć i szarpnął.
– Marnujesz mój czas, Granger!
– Patroluję tak samo jak ty! – wykrzyknęła, odsuwając się. – Po prostu idę w drugą stronę, bo nie mogę już dłużej znieść twojej obecności! Musisz tylko iść swoją ścieżką. I tak wylądujemy w tym samym miejscu! Ja obejdę szóste piętro, a ty zostaniesz na siódmym, więc nie wpadniemy na siebie w połowie!
– Do patrolowania potrzebne są dwie osoby!
– I są dwie!
– My oboje, razem, w tym samym czasie, idący tą samą pieprzoną drogą! Jeśli cokolwiek się wydarzy, musimy być WE DWOJE, żeby zareagować! To tylko w ramach ostrożności, do cholery! PRZECZYTAŁAŚ KONTRAKT?
Podniósł głos tak bardzo, że postacie w portretach na ścianach zaczęły się budzić i narzekać. Hermiona ciężko oddychała, jej nozdrza rozszerzyły się, próbując kontrolować wszystkie emocje i myśli, które przebiegały jej przez głowę. Nie była, naprawdę nie była w stanie teraz znieść widoku Malfoya. Jak miała zamiar mu uciec? Czy, dzięki świętej łasce Merlina, sam zostawiłby ją w spokoju?
Obraz parapetu sowiarni przemknął jej przez głowę z maksymalną prędkością. Brutalność tego wspomnienia przeszyła ją i zaparła jej dech. Wystarczyło, że znalazła się w sytuacji odpowiednio emocjonalnej, by móc przywołać na myśl sowiarnię. Ten łatwy sposób. Skok w zapomnienie. Wystarczyło, że poczuła się uwięziona, by przypomnieć sobie, że blada pokusa śmierci wciąż wokół niej krążyła.
Jej gardło ścisnęło się, gdy przeszył ją ból tego wspomnienia. I, jak się obawiała, zdradzieckie łzy zaczęły umykać, paląc jej policzki. Nienawidziła łez. Przycisnęła dłoń do piersi, czując prawdziwe palenie z powodu paniki i braku tlenu.
– Granger?
Jej ramiona opadły, ale skorygowała swoją postawę i stanęła prosto. Znowu zaczęła iść, wolniej, z urywanym oddechem, zostawiając go w tyle, oszołomionego i oniemiałego. Odejdź. Odejdź od niego. Opanuj się. Chciała tylko odrobiny jego szacunku.
Draco nie odpowiedział. Co on jej takiego zrobił? Dlaczego, na litość Merlina, ona cały czas płakała? Przez niego? Stał za nią i patrzył, jak odchodzi, pociągając nosem. Był rozdarty między własnoręcznym uciszeniem jej, a pozwoleniem jej odejść i samotnym zrobieniem swojego pieprzonego obchodu.
– Ty ciągle płaczesz, Granger – westchnął ciszej, decydując się w końcu za nią pójść.
– Po prostu idź w drugą pieprzoną stronę.
Westchnął ponownie, głośno, nie mogąc znaleźć rozwiązania tego n-tego już kryzysu. Czy był dla niej zbyt surowy? On tylko przypomniał jej o obowiązkach, tylko tyle! I przypominał o tym jej, pannie zarozumialskiej! Czy właśnie to doprowadzało ją do płaczu? Jej obowiązki?
– Pozwól mi dziś złamać zasady – błagała, oddychając ciężko, ocierając łzy rękawem. – Idź w drugą stronę. Malfoy, proszę. Nie mogę i nie będę z tobą dzisiaj szła.
Draco zazgrzytał zęby.
– Potrzeba nas dwojga, żeby…
– Oszczędź mi pogadanki o kontrakcie!
Spojrzała na niego błyszczącymi oczami. Odzyskała spokój, odpędzając zew sowiarni. W jej spojrzeniu było tyle nienawiści, że Draco zaczął się wahać. Ciężko przełknął ślinę i wewnętrznie się przeklął, że nie jest w stanie walczyć i postawić na swoim.
– Dzisiaj zrobimy obchód osobno – zdecydowała, opanowując się. – A kiedy wrócimy, zaczniemy dyskutować o balu i zapomnimy o tym całym gównie, przez które mnie przeciągałeś przez ostatnie dwadzieścia minut.
– Ogarnij się, na litość Merlina! – wykrzyknął Draco, wychodząc z siebie. – Czy ty się widziałaś? Obojętnie kiedy na ciebie patrzymy, ciągle wyglądasz, jakbyś cierpiała! Do szału to doprowadza, przysięgam! Nie wiem, co mam robić, żebyś się opamiętała, kiedy ci się to dzieje!
– Malfoy, nie będę się powtarzać. Przestań mi mówić takie rzeczy. Nie masz pojęcia, jakie to niestosowne... i to mnie rani.
Do diabła z jej godnością.
Beksa, pomyślał natychmiast Ślizgon.
Hermiona spojrzała na zegarek.
– Nie ma czasu. Proszę cię, żebyś zrobił swój obchód sam. Mówiłam ci już, że dzisiaj łamiemy zasady.
– Możesz mieć władzę nad resztą szkoły, ale na mnie nie masz nic.
– Malfoy, ta rozmowa kręci się w kółko!
Niedelikatnie popchnął ją, by poszła dalej.
– No to ruszaj się – powiedział przez zęby. – A ja pójdę w tę stronę, jak sobie życzysz, księżniczko.
Wypluł ostatnie słowo z dobrze odczuwaną nienawiścią, zanim się odwrócił.
W końcu ją zostawił. Przez kilka chwil Hermiona obserwowała, jak ten odchodzi szybkimi krokami, zanim poszła w swoją stronę. Boże – obraził ją i był w pełni świadom, że mówi jej podłe rzeczy. Jej chęć płaczu wyparowała. Zdała sobie sprawę, że wbrew sobie zagrała kartą ofiary i jej to przeszkadzało. Draco był bezczelny, ale tak na poważnie – czego innego ona się spodziewała?
Ale rozumiesz i akceptujesz to, że nigdy, przenigdy nie będę taki jak bliznowaty, łasica i weasletka?
Hermiona niemal się uśmiechnęła na wspomnienie słów swojego partnera, które padły kilka dni temu. Dzisiaj, bez względu na to, jak bardzo starała się przekonać samą siebie, że jest inaczej, miała problem z zaakceptowaniem tego, że Malfoy nie zachowywał się tak, jak spodziewała tego po swoich przyjaciołach.
Spróbujemy być względem siebie przyzwoici, po czym będziemy w tym beznadziejni i damy ciała zbyt wiele pieprzonych razy, żeby to policzyć.
Idąc ciemnym korytarzem, przygotowując się do zejścia na szóste piętro, Gryfonka była prawie – choć nie do końca – pocieszona. Dzisiaj dali ciała, przynajmniej on dał ciała, ale to jeszcze nie koniec. Będzie miał inne okazje, aby to naprawić. Jak tylko zda sobie sprawę, że musi to naprawić. Nie. Nie! Hermiona kopnęła się w duchu, wściekła na siebie. Przestań projektować na niego swoje nierealistyczne oczekiwania! On prawdopodobnie nie przeprosi i to nie jest twoja sprawa!
Przechodząc obok łazienek, nagle usłyszała huk za drzwiami do męskiej, jak gdyby drzwi trzasnęły. Sprawdzając, czy jej odznaka jest na swoim miejscu i czy jest widoczna, wyciągnęła różdżkę i podeszła, zdeterminowana, by dowiedzieć się, kto lub co się tam ukrywa. Być może kolejni pierwszacy bawili się produktami z Magicznych Dowcipów Weasleyów.
Otworzyła drzwi, zaglądając do środka. Ktoś mamrotał niezrozumiałe słowa, ale nic nie widziała i nie mogła dostrzec, skąd dochodził głos. Zgodnie z kontraktem, prefekci i prefekci naczelni musieli ogłosić swoją obecność, kiedy interweniowali, więc Hermiona wślizgnęła się do łazienki.
– Tu prefekt naczelna – powiedziała. – Kto tu jest?
Świeczniki nad umywalkami strzeliły słabo, rzucając niepokojący blask na całą łazienkę. Niezrozumiała litania trwała bez ustanku. Hermiona wiedziała, że żyje w magicznym świecie, ale atmosfera w tym miejscu była naprawdę nadprzyrodzona.
Wstrzymując oddech, uniosła różdżkę.
– Homenum revelio.
Drzwi kabiny otworzyły się, zaskakując ją. Jakaś postać przyłożyła różdżkę do swojej twarzy z zaklęciem Lumos, a Hermiona – oślepiona – nie mogła rozpoznać, kto znajdował się za różdżką. Mamrotanie stało się głośniejsze i Gryfonka niemal potrafiła rozróżnić kilka słów. Następnej... Ból... Zimy…
– Opuść różdżkę! – wykrzyknęła Hermiona.
Postać zignorowała ją i zaczęła iść w jej kierunku. Zemsta... Niebezpieczeństwo... Wielka szata w całości zakrywała ją lub jego, a ciemność uniemożliwiała dostrzeżenie najmniejszego szczegółu, który pomógłby Hermionie zidentyfikować ucznia; nie było widać ani koloru włosów, ani koloru skóry lub kształtu twarzy. Miał jednak męską sylwetkę i krótkie włosy, więc Hermiona domyśliła się, że był chłopcem.
– Opuść różdżkę albo cię ogłuszę! – ostrzegła, jej serce waliło.
– Drętwota!
Hermiona przyjęła całą moc zaklęcia na swoją klatkę piersiową i została odrzucona do tyłu z niezwykłą siłą. Jej plecy uderzyły w drzwi kabiny, które przy zderzeniu roztrzaskały się na kawałki. Wrzasnęła przez straszliwy ból. Jej lewe ramię było całkowicie bezwładne, ostry ból pulsował w jej łopatce. Oszołomiona Lwica próbowała wstać, ale nie mogła. Co tu się wyrabia, do cholery? Czy właśnie zaatakował ją uczeń?
Nadal leżąc na ziemi, Hermiona podniosła wzrok, by ocenić sytuację. Chłopiec stał nieruchomy jakieś dziesięć metrów dalej. Zimy... Ból… Osobliwość tego, co się działo, przepełniła Hermionę przeszywającym strachem. Słowa, które wypowiadał chłopak, wzywały ją w dziwny sposób, jakby miała głębokie przekonanie, że są skierowane do niej – do Hermiony Granger – a nie do pierwszej lepszej osoby, która przekroczyłaby próg łazienki. Zimny strach sprawił, że zaczęła drżeć.
– Tej zimy... – wykrzyknął wyraźnie chłopiec – …nadejdzie zemsta.
Hermiona, wciąż trzęsąca się ze stresu i bólu, nie była wystarczająco przytomna, by myśleć o bronieniu się bez krzywdzenia napastnika. Głos chłopca nie był ani męski, ani żeński.
Chłopiec zaczął powoli iść w kierunku strzaskanej kabiny, w którym leżała prefekt naczelna, ponownie unosząc różdżkę, jakby przygotowywał się do rzucenia kolejnego zaklęcia.
– Twój czas nadejdzie.
Uświadomienie sobie pewnego przerażającego faktu wstrząsnęło Hermioną od środka. Chłopiec wydawał się być pod wpływem klątwy Imperius. Nie miał nad sobą kontroli. Ktoś rzucił na niego klątwę... Lwica oparła dłonie o podłogę pod sobą i pchnęła mocno, by wstać, krzycząc pod miażdżącą falą bólu, która uderzyła w jej ramię. Podniosła różdżkę, która wcześniej wypadła jej z ręki i wylądowała obok. Strasznie bolały ją łopatki i prawy goleń.
– Tej zimy... – kontynuował chłopiec – ...będzie ból.
Uniósł różdżkę, by rzucić kolejne zaklęcie, ale Hermiona była gotowa. Kiedy krzyknęła Protego, drzwi do łazienki otworzyły się gwałtownie, uderzając w ścianę.
– Petrificus Totalus!
Draco wpadł do łazienki z różdżką wycelowaną w chłopca, który został szybko i całkowicie sparaliżowany od stóp do głów. Chłopiec upadł do tyłu, jego ciało było sztywne i proste jak deska. Ślizgon, z poważną miną, nie zwrócił na niego większej uwagi, nim ruszył w stronę Hermiony.
– Malfoy? – wykrzyknęła, opuszczając różdżkę ze zdziwienia. – Co ty tu robisz?
– Wybacz, Granger, przestrzegałem kontraktu – burknął, jego szczęki się zaciskały. – Nazwij to przesądem, ale miałem przeczucie. Możesz mi, kurwa, podziękować później.
Spojrzał na zniszczoną kabinę i małe rozcięcia, które pokrywały dłonie i twarz Hermiony. Była oszołomiona i nie mogła zrobić nic, jak tylko się wstydzić. Akurat gdy ten jeden raz chciała złamać zasady, wydarzyło się coś, co przypomniało jej, dlaczego zasady nie powinny być łamane. Przełknęła ślinę, czekając na moment, kiedy jej partner powie „a nie mówiłem?”.
– Co tu się stało?
– Nie mów McGonagall – wychrypiała Hermiona, zawstydzona nieodpowiednim podejściem do swoich obowiązków.
– Po prostu powiedz mi, co się, do cholery, stało…
Hermiona zrobiła dokładnie to. Gdy tylko skończyła przekazywać mu szczegóły, Draco przyjrzał się jej od stóp do głów w poszukiwaniu urazów i zranień na jej ciele. Przypomniało mu się zajście w pociągu i w skrzydle szpitalnym miesiąc wcześniej.
– Jesteś ranna? – zapytał.
Hermiona potrząsnęła głową, nie wiedząc, dlaczego go okłamuje. Kiedy już znajdzie się w dormitorium, spróbuje się uzdrowić. Draco nie wydawał się przekonany jej odpowiedzią, ale westchnął i w końcu podszedł do nieznajomego leżącego na podłodze.
Żółta naszywka na jego szacie nie mogła kłamać.
– To... Puchon? – sapnęła Hermiona, marszcząc brwi.
– Prawdopodobnie trzecioklasista. Na to wygląda.
Hermiona uklękła przed młodym uczniem, który patrzył na nich oboje z szeroko otwartymi oczami, zdecydowanie przerażony. Boże, bolało ją, kiedy się pochylała! Musiała włożyć sporo energii w to, by powstrzymać się od jęków. Prawdopodobnie miała zwichnięte ramię.
– On… się obudził – powiedziała. – To znaczy, zdaje się, że już nie jest w transie.
– Bo go poraziłem – zauważył Draco.
– Finite Incantatem – mruknęła.
Młody Puchon odzyskał kontrolę nad swoimi ruchami i zaczął się wiercić, wyglądając na wyraźnie spanikowanego.
– Co się stało? – sapnął. – Dlaczego leżę na podłodze, co…
– Mieliśmy nadzieję, że ty nam powiesz – przerwała łagodnie Gryfonka. – Nic ci nie jest? Jak masz na imię?
– Eee, Lawrence. Brixton. Głowa mnie boli, nie pamiętam, jak się tu znalazłem...
Gryfonka zerknęła na Dracona, jakby konsultując się z nim lub prosząc o pomoc. Miała silne przeczucie, że powiedzenie chłopcu, że był pod wpływem Imperiusa nie było właściwym posunięciem.
– Myślę…, że ktoś zrobił ci kawał – zapewniła go Hermiona.
– Dlaczego byłeś na szóstym piętrze? – zapytał chłodno Draco.
Lawrence wzdrygnął się, onieśmielony postawą i oczywistym autorytetem Ślizgona, nie wspominając już o tym, że wszyscy znali nazwisko Malfoyów ze względu na rolę, jaką odegrali po tej ciemnej stronie wojny. Lwica spiorunowała Dracona wzrokiem za jego brak taktu.
– N-nie wiem – czknął młody Puchon. – Założyłem się z kolegą, że w nocy pójdę i ukradnę ciasto z kuchni, t-to wszystko...
Draco westchnął niezadowolony i odszedł z różdżką uniesioną w stronę kabiny. Zaczął układać kawałki z powrotem w jedną całość i spokojnie sprzątać teren. Hermiona zwróciła swoją uwagę z powrotem na Lawrence'a i podjęła decyzję.
– Słuchaj. Pójdziemy z tobą do kuchni. Tak będzie łatwiej – powiedziała. – A twoi przyjaciele nigdy się o tym nie dowiedzą…
Wstała, a Puchon tuż po niej. Hermiona dołączyła do Dracona i pochyliła się w jego stronę, żeby Lawrence ich nie usłyszał.
– W kuchni usuniemy mu pamięć – szepnęła.
Brwi Dracona wysoko się uniosły.
– Ty tak, kurwa, na poważnie? – wymamrotał cicho.
– Spójrz na niego! Jest całkowicie zagubiony i zdezorientowany! Pójdziemy do kuchni, potem usuniemy mu pamięć, potem damy mu ciasto i powiemy, że wygrał zakład.
Przewrócił oczami obojętnie.
– Naprawdę mi to obojętne, Granger. Sama zdecyduj. Chociaż, nie, nie potrzebuję do tego twojej pomocy, sam się tym zajmę.
– Myślałam, że nie chcesz, żebyśmy chodzili sami?
Draco opuścił różdżkę i wrócił do chłopca, ściskając kołnierz szaty Lawrence'a z chytrym wyrazem twarzy.
– Nie będę sam, Brixton będzie ze mną. Co nie, Brixton?
Lawrence rozglądał się raz na niego, raz na nią, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Hermiona dała za wygraną, bardziej niż skora, by zaopiekować się sama sobą. Rozstali się bez słowa. Hermiona wiedziała – jakimś cudem – że może powierzyć to zadanie Draconowi.
Gdy tylko Draco zniknął z pola widzenia, Lwica zacisnęła dłoń na swoim ramieniu, przygryzła wargę i pozwoliła sobie na westchnienie, jęcząc wbrew sobie z przeszywającego bólu. Z całą pewnością nie napisze raportu podsumowującego ten patrol.
-<:>.<:>.<:>.<:>.<:>.<:>-
Piętnaście minut później Hermiona znów była w swoim dormitorium, zamknięta w łazience, ubrana w podkoszulek. Odwrócona plecami do lustra próbowała wycelować różdżką tak precyzyjnie, jak to możliwe w punkt, w którym jej ramię na wysokości łopatki było najbardziej napięte. Próbując odepchnąć od siebie głupie słowa Lawrence'a, nie mogła powstrzymać szoku. Tej zimy nadejdzie zemsta. Widziała zwichnięcie, kość wyraźnie za bardzo wystawała. Swoimi drobnymi rozcięciami zajmie się później. Chciała to zrobić szybko, jeszcze zanim Draco wróci, ale bez względu na to, w którą stronę się przekręciła, zaklęcie nigdy nie docierało do dokładnego punktu zwichnięcia.
Zaklęła z frustracji, uderzając ręką o blat, zrezygnowana. Nie chciała prosić o to Malfoya i nie chciała iść do skrzydła szpitalnego. Cholera jasna!, zaklęła sama do siebie. Nadal czuła się głupio, decydując się nagiąć zasady kontraktu tak, by jej pasowały i to tylko dlatego, że nie mogła już znieść widoku swojego partnera. W dodatku wyglądało to tak, jakby Wszechświat, albo sam Merlin, właśnie dał jej niemal mistyczny sygnał mówiący: „Widzisz? Oto co się dzieje, gdy się nie słuchasz”. I co dziwne, Wszechświat brzmiał jak Draco.
Dwie minuty później otworzył się portret dormitorium. Cholera, cholera, cholera! Hermiona spanikowała, po raz n-ty próbując się wyleczyć patrząc na odbicie w lustrze. Tej zimy nadejdzie ból. Mogła wycelować odpowiednio jedynie, gdy trzymała różdżkę jakieś dziesięć centymetrów od jej końca, ale nie mogła rzucić zaklęcia w ten sposób. Jej dłoń musiała być na rączce. SZLAG!
– Granger?
Hermiona z frustracji ponownie uderzyła zdrową ręką w blat. Wiedziała, że to nieuniknione. Twój czas nadejdzie. Zamykając oczy, biorąc głęboki oddech, skoncentrowała się na spowolnieniu bicia serca i opanowaniu bólu.
Klamka łazienki zadrżała.
– Haloooo? Otwieraj, wiem, że tam jesteś.
– No i co z tego?
– Otwórz te cholerne drzwi, wiem, że jesteś ranna.
Ależ oczywiście, że on wie! Otworzyła drzwi i Draco wpatrywał się w nią przez krótką chwilę, jego oczy utkwione w jej nagim obojczyku. Ślizgon bardzo się starał, aby jego oczy nie błądziły po jej ciele, ale było to trudne. Bez problemu odprowadził Lawrence'a do kuchni, wymazał wszystko, co przydarzyło się chłopcu, odkąd opuścił wieżę Hufflepuffu, załatwił kawałek ciasta i powiedział mu, że wygrał swój zakład. Potem odprowadził go z powrotem do wieży, przytłoczony tysiącem pytań. Nie rozumiał, co się wydarzyło w łazience i to nie dlatego, że Granger źle to wyjaśniła. Trzecioklasista pod wpływem Imperiusa nocą zaatakował prefekt naczelną? Co tu się, kurwa, działo? Dodatkowo Draco nie dał się zwieść – zauważył zniszczoną kabinę i sylwetkę swojej partnerki stojącej tuż obok, z twarzą wykrzywioną z bólu, bezcelowo próbując ten ból kontrolować.
Była zbyt dumna żeby się przyznać, że została ranna. Wiedziała dokładnie, że to jej wina i że nigdy by się to nie stało, gdyby nie zdecydowała, że się rozdzielą. Cholerna Gryfonka, zbyt dumna, by się przyznać do swoich błędów.
No więc bezceremonialnie wszedł do łazienki z różdżką w dłoni, ze wzrokiem utkwionym w Hermionie.
– Gdzie masz to kuku? – wypluł z siebie.
Spojrzała na niego, już zirytowana jego wtargnięciem. Bez słowa odwróciła się i pokazała mu plecy.
– Lewe ramię – powiedziała przez zęby. – Zwichnięte. Nie mogę go odpowiednio dosięgnąć.
Draco, wykorzystując fakt, że odwróciła się tyłem, gapił się i pozwolił swoim oczom wędrować po nagiej skórze Lwicy. Po krzywiźnie jej ramion. Po delikatnej szyi. Ogarnęło go uczucie zahipnotyzowania, jakby miał obsesję na punkcie piaskowej skóry swojej partnerki. Odrobinę na prawo znajdowało się jej znamię. Nieczysta krew jest pod tą skórą, przypomniał sam sobie z pogardą.
– Wiem, co powiesz – rzekła chłodno Hermiona. – Po prostu nic nie mów, dobra? Tak, popełniłam błąd, nie powinnam była się decydować na samodzielne patrole. To było bardzo głupie z mojej strony. Kiedy usłyszałam ten hałas, chciałam tylko spełnić swój obowiązek. Nie mogłam się powstrzymać i…
– W porządku. Nie musisz się usprawiedliwiać. A teraz: chcesz żebym ci pomógł czy nie? Z mojej perspektywy nie wygląda to dobrze.
– Na swoją obronę mogę powiedzieć, że nigdy nie sądziłam, że coś takiego może się stać. To było jakby...
– Kurwa, przestań na chwilę! Chcesz, żebym cię uzdrowił?
– Tak.
Następnie Ślizgon delikatnie umiejscowił dłoń na jej ramieniu, aby móc pewniej wycelować – to spowodowało, że wzdrygnęła się z bólu – i uniósł swoją różdżkę.
– Ostrzegam, zaboli jak skurwysyn.
Hermiona włożyła swoją różdżkę między zęby i zagryzła, gotowa.
– No dalej. Zrób to, do cholery.
– Umerus Emendo – powiedział Draco.
Kość wskoczyła na swoje miejsce z głośnym trzaskiem. Gryfonka wydała długi okrzyk nim pozwoliła łzom wypłynąć, niezdolna ich dłużej powstrzymywać. Jednak – Merlinie – uczucie jej ramienia z powrotem na swoim miejscu było wspaniałe! Wyjęła różdżkę z ust i odwróciła się do chłopaka.
– Dziękuję – szepnęła, jej oczy błyszczały.
Oddychała gwałtownie, czując, że szok bólu stopniowo słabnie. Teraz, gdy ból ustępował, jej głowa mogła bardziej skupić się na myśleniu o słowach Lawrence'a owładniętego Imperiusem.
– Ten smarkacz od Puchonów – mruknęła zrzędliwie.
Draco nie mógł się powstrzymać od złośliwego uśmiechu. Dokładnie to powiedziałby do Lawrence'a, gdyby Hermiona mu w tamtym momencie pozwoliła. Wskazał na jej twarz.
– Nadal masz kilka małych rozcięć.
– Nieważne, zajmę się tym później. Mamy bal do zaplanowania…
Lwica wzięła krok by wyjść z łazienki, wyglądając na zdeterminowaną, ale Draco zagrodził jej drogę. W rzeczywistości był ogromnie zaskoczony jej zapałem i zaciętością. Przypomniały mu się słowa podczas ich kłótni na korytarzu i ukuły go wyrzuty sumienia. Po raz kolejny stanowczo przekroczył granicę i zachował się bardzo zuchwale. Postanowił, że tego przed nią nie przyzna. Jeszcze nie teraz.
– Bal może poczekać – mruknął. – Najpierw wylecz te swoje rany.
Próbowała się wydostać, ale on stał niewzruszony.
– Malfoy, mamy tylko dwa dni, żeby…
– Granger – powiedział poważnie.
Znów poczuła w żołądku strach i dyskomfort, bo sama też nie rozumiała, co się stało w tamtej łazience. Co oznaczały te wszystkie słowa? Twój czas nadejdzie. Tej zimy. Zemsta. Ból. Hermiona przełknęła ciężko i próbowała uciszyć umysł. Jedyne czego chciała to sweter, którym mogłaby się okryć oraz w końcu zacząć planować ten bal, żeby móc zapomnieć o tym całym przerażającym epizodzie.
– Jesteś blada jak prześcieradło – zauważył Draco.
– Po prostu… myślisz, że to, co on powiedział, coś znaczyło?
Draco wzruszył ramionami. Nie mógł zaprzeczyć – nie zastanawiał się nad tym.
– Tak szczerze... – odpowiedział – ...to nie. Myślę, że to jakiś zgorzkniały Ślizgon chciał cię nastraszyć.
– Dlaczego?
– Bo ty i twoi kumple pokonaliście Voldemorta.
Hermiona przez chwilę rozważała jego teorię. Nie było to nieprawdopodobne. Czy naprawdę byli tu jeszcze uczniowie – być może ci, którzy byli zwolennikami ciemnej strony – którzy żywili do niej urazę i chcieli by zapłaciła za śmierć Czarnego Pana?
– Jesteś ze mną szczery? – zapytała.
Częściowo, pomyślał Draco. Był to pomysł, który przemknął mu przez głowę, ale nie był najlogiczniejszy. Szczerze mówiąc, nie znalazł jeszcze żadnego przekonującego wyjaśnienia tego, co właśnie wydarzyło się na szóstym piętrze. Wygodniej było o tym nie myśleć.
– Tak – odpowiedział. I nie tracąc kolejnej sekundy, ponownie uniósł różdżkę. – Episkey.
Delikatne ciepło przepłynęło po twarzy, rękach, dłoniach i nogach Hermiony, gdy zaklęcie leczyło jedną ranę po drugiej. Uczucie przypominało mrowienie, ale było cudowne.
– Dziękuję – wyszeptała.
Ślizgon skinął głową, jakby mówił „proszę”. Obrócił się, by wyjść i podszedł do stołu, zabierając po drodze zwoje i pióra. Brunetka przyniosła sweter ze swojego pokoju i wróciła, siadając na sofie, gotowa pracować przez całą noc, jeśli będzie to konieczne. Patrzyła, jak jej partner kompletuje materiały. Wciąż była rozczulona delikatnością, którą dopiero co zademonstrował.
– Draco?
Odłożył zwoje oraz wszystko inne i zajął miejsce w fotelu naprzeciwko niej.
– Jeśli chodzi o wcześniej to... – zaczęła Hermiona.
Chciała przeprosić za ich kłótnię i sposób, w jaki zareagowała. Jasne, Ślizgon ponosił część winy – był nie do zniesienia – ale ona miała z tyłu głowy ich mały pakt, który zawarli kilka dni temu.
Draco rozpoznał to szczególne spojrzenie w oczach swojej partnerki. Również chciał powiedzieć to, co ona, ale w tej chwili żadne z nich nie potrafiło tego zrobić.
– Nie martw się tym – powiedział. – Ja też… no wiesz.
_____________________
„Największą chwałą naszego życia nie jest podnoszenie się za każdym razem, gdy upadamy, ale podnoszenie każdego, kto upada.”
– J. Nedumaan
_____________________
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz