
Drżącą dłonią przytknął do ust już jedynie ciepłą filiżankę herbaty i upił kilka łyków. Porcelana brzęknęła, gdy odstawił filiżankę z powrotem na spodek. Wziął węgiel między palce i z powrotem skupił się na pergaminie, który miał przed sobą rozłożony. Jego dłoń powróciła do kreślenia pewnych, precyzyjnych linii. Czubkiem środkowego palca rozmazywał węgiel na papierze, tworząc cienie. Dwór był pusty. Duży zegar wahadłowy – właściwie to gigantyczny zegar wahadłowy – kołysał się w równym rytmie od lewej do prawej. To był jedyny dźwięk jaki można było tu usłyszeć.
Tik...tak... tik...tak…
Draco Malfoy intensywnie rozmyślał. Gdy tylko wojna się skończyła, a Voldemort został pokonany, Śmierciożercy zbiegli, by uciec przed aurorami, ale ostatecznie zostali złapani. W tym ten drań – jego ojciec. Draco wraz z matką woleli postąpić rozsądniej i zostać na miejscu. Opór lub ucieczka dałyby Wizengamotowi jeszcze jeden powód, by ich skazać.
Węgiel kontynuował precyzyjne, a teraz szaleńcze kreślenia – włosy. Draco nie wiedział wtedy, czego się spodziewać. Nie miał pojęcia czy zostanie skazany. Fakt, otrzymał Znak, ale nie z wyboru. Nigdy tak naprawdę nie chciał być częścią szeregów Voldemorta, ale nigdy nie dano mu wyboru. Musiał robić to, czego oczekiwał ojciec, aby przywrócić jego dobre imię, a Voldemort na niego liczył.
Dłoń Dracona zawisła nad ukończonym rysunkiem. Twarz Crabbe'a rozłożona płasko na stole spoglądała na niego bez wyrazu. Jego oczy nosiły w sobie iskry dobrze skrywanej udręki. Oczy, które wiedziały, że ten niedługo zginie.
Tik...tak... tik...tak…
Draco stracił przyjaciela. Crabbe zginął w Pokoju Życzeń nieco ponad miesiąc temu pochłonięty przez płomienie. Draco nie mógł go uratować. Wiele osób zginęło w bitwie. Draco starał się wtedy nie patrzeć na ciała leżące na ziemi. Próbował powstrzymać Pottera, Weasleya i... ją. Szlamę.
Odwrócił pergamin, żeby Crabbe przestał się na niego gapić. Jego ręce były umazane węglem, ale Draco nie wstał, by je umyć. Pozostał na krześle, z roztargnieniem przyglądając się swoim czarnym paznokciom. Matce by się to nie spodobało, ale matki i tak nie było. Na drugim brzegu niekończącego się stołu z laminowanego drewna wiśniowego, gdzie zwykł siedzieć jego ojciec, leżały gazety z wielkimi nagłówkami. Najwięcej publikował “Żongler” i “Prorok Codzienny”. Proces Malfoyów został podzielony na trzy oddzielne wydarzenia, po jednym dla każdego członka rodziny.
“Prorok Codzienny” z powodu tego faktu miał niezłe używanie:
Lucjusz Abraxas Malfoy : PROCES STULECIA, którego nie można przegapić!
NARCYZA ni to MALFOY, ni to BLACK: proces ujawni jej prawdziwe oblicze.
DRACO LUCJUSZ MALFOY: Proces Spadkobiercy Malfoyów! Niepewna przyszłość... kto chciałby się związać z upadłym czystej krwi?
Podczas, gdy “Żongler” nieco mniej czerpał ze skandalu:
Zbiegły Śmierciożerca odnaleziony: proces Lucjusza Abraxasa Malfoya
Biedna kobieta bez wyboru: proces Narcyzy Malfoy
Syn wykorzystany i zwiedziony: proces Dracona Malfoya
Draco nie otwierał już żadnych czarodziejskich gazet.
Kiedy Czarny Pan w końcu pojawił się z martwym ciałem Harry'ego, Draco stanął jak wryty, utknąwszy w tłumie innych uczniów Hogwartu. Coś w nim wtedy pękło. Nienawidził tego cierpiącego na kompleks bohatera czarodzieja, ale gdzieś w głębi duszy wiedział, że Harry reprezentował wszystko to, czym on sam – jak mu od zawsze wmawiano – nie miał prawa być. Nie znosił tego mówić, ale Harry był w tamtym czasie jedyną nadzieją na uwolnienie jego matki z potwornego uścisku Czarnego Pana.
Wtedy po raz kolejny dostał wybór:
„Możecie się do nas przyłączyć… lub zginąć!”
Ojciec błagał go, by przeszedł przez dziedziniec i opuścił uczniów:
„Draco…”
Jego matka tak samo:
„Draco, chodź…”
Jego matka chciała tylko jego bezpieczeństwa. Jego ojciec chciał tylko uniknąć śmierci.
„Syn wykorzystany i zwiedziony.”
I zwiali jak tchórze w tym samym czasie, gdy Harry – jakimś cudem – zerwał się na równe nogi i powrócił do żywych. Być może wcale nie był martwy? Nim można się było zorientować, cała trójka była już we Dworze. Ojciec pośpieszał ich, żeby się spakowali – chciał uciec, i to natychmiast, ale Narcyza stając plecami do syna, stanowczo uniosła brodę i odmówiła.
– Jeśli odejdziesz, my się nie przyłączymy, Lucjuszu – poinformowała go śmiertelnie poważnym tonem.
Więc Lucjusz ich zostawił, by ocalić własną skórę. Narcyza odwróciła się do Dracona, jej twarz była tak opanowana, jak zawsze.
– Zostajemy tutaj – rzekła z powagą. – To nasza jedyna szansa, żeby się uratować. Nie walczymy, rozumiesz, Draco?
– Czarny Pan nas zabije.
Narcyza ujęłą podbródek syna w dwa silne palce.
– Nie, Draco. Już jest prawie po wszystkim. On nie wyjdzie z tego cało.
– Skąd to wiesz?
– Stąd, że... ufam Harry'emu Potterowi.
Więc zostali i czekali. I po zaledwie dwudziestu minutach jego Znak rozbłysł, powodując ogromny ból, po czym całkiem zbladł. Draco przesunął po nim czubkiem palca wskazującego.
– To już koniec, prawda? – wyszeptał.
Narcyza czule dotknęła policzka syna.
– Tak, mój chłopcze. To koniec.
Draco dopił herbatę, ale nadal nie wstawał od stołu. Jutro miał się rozpocząć jego proces. Nie odrywał oczu od filiżanki, próbując przygotować jakąś przemowę, ale nie miał nic do powiedzenia. Nie miał nic na swoją obronę. Jedyne, co przychodziło mu do głowy to „Nie miałem wyboru”, ale to nie wystarczyło i zdawał sobie z tego sprawę.
Gorzki smak wypełnił mu usta, więc wstał gwałtownie odsuwając krzesło i przewracając je. Nie podniósł go. We Dworze było ponuro. W zimnej, marmurowej podłodze mógł oglądać własne odbicie. Ledwo mógł znieść ogrom Dworu. Ledwo mógł znieść wszystkie wspomnienia, które się w nim znajdowały. Ledwo mógł znieść krew, która została tu przelana i krzyki szlamy dochodzące z sąsiedniego pokoju, odbijające się echem jak upiorne wycie rannego zwierzęcia.
Po co to wszystko było?
Jaki był sens noszenia tego Znaku przez dwa lata? Jaki był sens ciągłego strachu, że w końcu zostanie ukarany za coś, co zrobił jego ojciec?
Jaki był sens robienia z siebie silnego i twardego? Czy tylko po to, by sobie wmówić, że miał wszystko pod kontrolą?
Nigdy nie miał kontroli i błędem było myślenie, że to wszystko to była jego decyzja.
-<:>.<:>.<:>.<:>.<:>.<:>-
Święty Potter się zjawił, tak samo łasica.
Za to szlama już nie.
Żeby tego było mało, znane wszystkim trio otrzymywało pochwały z ust każdego wokół. Dwaj goście, których Draco nienawidził najbardziej, pojawili się na jego procesie. Zeznawali w imieniu jego i jego matki.
Za to szlama już nie.
Nie był zaskoczony, ale zastanawiał się, co ona kombinuje.
Był wyczerpany.
-<:>.<:>.<:>.<:>.<:>.<:>-
Draco był w ogrodzie patrząc na kwiaty. Słońce wkrótce miało zajść, a Draco lubił oglądać, jak kolory malują niebo przed zmierzchem. To zawsze sprawiało mu przyjemność. Róże, bzy, tulipany, drakiewy. Tego lata nie pisał do nikogo, a i nikt nie pisał do niego. Ślizgonom nigdy nie zależało na wysyłaniu do siebie listów w czasie wakacji, ale po bitwie... wszystko się zmieniło. Nie widział swoich rzekomych kolegów od tego czasu. Proces Malfoyów trwał długo i najwyraźniej wszyscy o nim słyszeli, ale nikt do niego nie napisał. Nikt go nie pytał jak sobie radzi. Goyle siedział w więzieniu, Crabbe nie żył, a Zabini opiekował się matką, która właśnie rozwiodła się po raz ósmy i miała jakieś swoje problemy.
„Opowiem ci innym razem.”
Ciepłe letnie powietrze muskało jego twarz i delikatnie unosiło włosy, które na czole robiły mu się trochę za długie. Wsunął ręce do kieszeni. Ktoś poklepał jego ramię.
Draco się obrócił. Jego matka stała przed nim elegancko ubrana, jakby właśnie wróciła z wycieczki do miasta. Miała na sobie czarne rękawiczki i białą bluzkę z łabędzim kołnierzem ozdobionym małymi, błyszczącymi czarnymi kamieniami szlachetnymi. W ręku trzymała gazetę, którą wręczyła synowi.
– Zostaliśmy oczyszczeni z zarzutów, Draco – powiedziała spokojnym, opanowanym głosem. – Ministerstwo mnie wezwało. Dziennikarze mają już napisane jutrzejsze nagłówki.
Draco spojrzał na dokument, który był niedokończonym egzemplarzem redakcyjnym “Proroka Codziennego”.
Długo wyczekiwana decyzja Wizengamotu: matka i syn Malfoyowie uniewinnieni! Ojciec skazany!
Młody czarodziej podniósł swoje matowe, szare oczy na te miękkie i matczyne. Wziął głęboki oddech i zamknął oczy, wdychając zapach ogrodu. Jego ojciec miał trafić do więzienia, ale tym, co znowu zaprzątało mu głowę, był nagłówek:
„Kto chciałby związać się z upadłym czystej krwi?”
– Jestem wyczerpany – przyznał w końcu.
Narcyza powoli uniosła dłoń i długimi, smukłymi palcami pogładziła koniuszki loków na czole syna.
– Wiem, co ten proces z tobą robił, mój synu – westchnęła. – Ale nie musisz się już o to martwić. To koniec.
– Zostaniemy tu? – zapytał nagle. – We Dworze?
Ramię matki gwałtownie opadło.
– A nie? – zapytała zdezorientowana. – Gdzie chcesz, żebyśmy poszli?
Draco potrząsnął głową i spojrzał na horyzont pozwalając, by zamiast palców matki, to wiatr układał mu włosy.
– Dwór jest za duży i za pusty – powiedział. – Moglibyśmy zacząć od nowa. Znaleźć inne lokum.
Narcyza wyglądała na zszokowaną.
– Całe moje życie jest właśnie tutaj, Draco. Rozumiem jak się czujesz, ale nie dam rady z dnia na dzień wymazać całego swojego życia. Jeśli chcesz zacząć od nowa, jestem gotowa dokonać zmian we Dworze. Zmienię wystrój, nawet wymienię skrzaty domowe na inne, jeśli chcesz...
– Nie, tu nie chodzi o skrzaty.
Zamknął usta, a jego matka domyśliła się, że chciał powiedzieć coś jeszcze.
– A więc? – zachęciła go.
Spojrzał na nią.
– Chodzi o całość. O wszystko: o ściany, podłogi, stoły, pokoje, piwnicę. Tak naprawdę nic się zmieni, obojętnie ile warstw farby nałożysz lub którą lampę wymienisz.
Zatrzymał się, zdając sobie sprawę, że jego ton staje się niegrzeczny, a nie chciał być niegrzeczny wobec matki.
Jego spojrzenie złagodniało.
– Chcę wrócić do Hogwartu – rzekł.
Nawet o tym nie myślał od początku lata, a decyzja wyszła mu z ust, jakby to była odrębna istota. Spojrzenie matki pozostało neutralne. Słuchała uważnie, obserwując każdy detal jego wymizerniałego oblicza i zbyt długich włosów. Poczuł ją, jak drapie w ściany okalające jego umysł. Była wspaniałą legilimentką – najlepszą, jaką znał – i potrafiła czytać w myślach poprzez samo spojrzenie, jeśli tylko chciała. On jednak był oklumenem o nadzwyczajnych umiejętnościach i mógł utrzymać ją z daleka, kiedy tylko tego potrzebował. Rzadko zdarzało się, aby próbowała zajrzeć w jego umysł – chciała szanować jego prywatność – ale czasami za bardzo się o niego martwiła i nie mogła się powstrzymać.
– Uruchomiono ósmą klasę dla tych, którzy nie mogli ukończyć siódmej – kontynuował ignorując to, że próbowała go właśnie badać od środka – Nie ma żadnych problemów z odbudową, więc będziemy się mogli skupić na owutemach.
– Jesteś pewien, że tego właśnie chcesz? – zapytała zmartwiona.
Draco zamrugał, a jego oczy napotkały jasne kolory zachodu słońca.
– Tak, matko.
-<:>.<:>.<:>.<:>.<:>.<:>-
Na początku sierpnia ktoś silną dłonią zapukał do drzwi Dworu. Sama Narcyza Malfoy poszła je otworzyć. Wyraz zaskoczenia przemknął po jej twarzy na widok Minerwy McGonagall. Była ubrana na fioletowo, a na głowie miała szpiczasty, koślawy kapelusz.
– Witam, pani Malfoy – przywitała ją McGonagall. – Proszę wybaczyć, że zjawiam się bez zaproszenia.
– Może mi pani mówić „Black” – wyjaśniła delikatnie Narcyza. – Proszę wejść. Zapraszam.
Po powitaniu McGonagall, w korytarzu Dworu pojawił się skrzat.
– Jaba może zabrać pani kapelusz i płaszcz, madame – zaproponował, kłaniając się przesadnie nisko.
– Nie, dziękuję – grzecznie odmówiła stara czarownica. – Zapewniam, że to nie potrwa długo – dodała, zwracając się do Narcyzy.
Jaba zniknął za pstryknięciem palca, a Narcyza uśmiechnęła się trochę nerwowo do swojego gościa.
– W czym mogę pomóc?
Uprzejmości brzmiały zbyt sztucznie, jednak nie bez powodu, spojrzawszy na winy, jakie wciąż były do odkupienia. Narcyza czuła się trochę nieswojo, goszcząc w swoim domu nową dyrektor Hogwartu – we własnej osobie – biorąc pod uwagę, że kilka miesięcy wcześniej jej mąż wraz ze swoją grupą Śmierciożerców zniszczyli jej szkołę, ale McGonagall nie wydawała się w najmniejszym stopniu zmartwiona ani zakłopotana. Bez wątpienia śledziła też, co się działo podczas procesów...
– Mam do omówienia z panem Malfoyem pewną ważną sprawę dotyczącą jego powrotu do Hogwartu.
– Oczywiście – skinęła głową Narcyza. – Czy mogłabym zaoferować herbatę?
McGonagall wahała się przez kilka sekund, pozwalając jej spojrzeniu wędrować po wspaniałości marmurowego korytarza i po wypolerowanej podłodze. Następnie skinęła głową z uśmiechem.
– Z chęcią, jeśli to nie będzie zbyt duża fatyga.
Narcyza lekceważąco machnęła ręką.
– Ależ skąd. Tędy do salonu.
Dyrektorka przeszła z Panią Dworu przez dwie inne komnaty, nim trafiły do eleganckiego salonu z czarnymi, satynowymi fotelami, ciężkimi zasłonami po obu stronach ogromnego, wykuszowego okna i z wykonanym z czarnego marmuru kominkiem dużym na tyle, że pomieściłby trzech czarodziejów na raz.
Dziękując Narcyzie, McGonagall zajęła miejsce w fotelu stojącym naprzeciwko drugiego, identycznego fotela. Pomiędzy nimi stał stolik.
– Sprowadzę mojego syna – powiedziała Narcyza. – Poproszę Jabę, aby zrobił herbatę.
– Proszę się nie spieszyć.
Podczas kilku minut, w których Narcyza była nieobecna, Jaba powrócił ze srebrną tacą, na której rozłożony został cały serwis do herbaty. Imbryk, spodki, porcelanowe filiżanki ze złotymi brzegami i talerz apetycznych bułeczek. Skrzat położył tacę na stole.
McGonagall nalała sobie herbaty, jednak jej nie skosztowała. W salonie pojawił się Draco, tuż za nim jego matka. Draco wyglądał na… wyczerpanego. Dyrektorka wstała, a gdy Draco do niej podszedł, wyciągnęła w jego stronę swoją dłoń.
– Miło mi cię widzieć, panie Malfoy.
Mimo, że była okropnie ciekawa o czym miała być ta niespodziewana dyskusja, Narcyza zniknęła, zamykając za sobą drzwi. Draco, zaskoczony i spięty, uścisnął ciepłą dłoń Dyrektorki, a ona zaprosiła go, by usiadł w drugim fotelu tuż przed nią. Nie ważył się tknąć herbaty.
– Mi... też miło panią widzieć – odparł Draco grzecznie, nie wiedząc, co innego mógłby odpowiedzieć.
– Panie Malfoy, daruję sobie ten cały teatr.
Spomiędzy płaszcza wyjęła sporą kopertę z charakterystycznym zielonym tuszem na odwrocie. Ślizgon zmarszczył brwi. Oczywiście rozpoznał pieczęć Hogwartu. McGonagall położyła kopertę na stole, tuż obok serwisu do herbaty i, pieczęcią skierowaną do dołu, przesunęła kopertę w kierunku Dracona.
Blondyn po nią nie sięgnął.
– Co to za list?
McGonagall niemal przewróciła oczami.
– Przeczytaj go.
Draco posłuchał, choć jego ruchy były powolne i ostrożne. Gdy przeczytał pierwszą kartę, jego oczy otworzyły się szerzej na jedną sekundę, po czym je zmrużył, marszcząc brwi w zamyśleniu. Dezorientacja sprawiła, że zaniemówił. Przeczytał list jeszcze trzy razy, później pięć razy.
– Ale, co… – zaczął, po czym odwrócił kartę na drugą stronę by spojrzeć na pustą przestrzeń. – Co… To prawda? Czy jakiś żart?
Tym razem stara czarownica naprawdę przewróciła oczami i upiła łyk herbaty.
– Nie miewam w zwyczaju „żartować”, panie Malfoy – powiedziała, a ton miała poważny. – Wybrałam cię, abyś w tym roku został prefektem naczelnym Hogwartu.
Draco nie mógł uwierzyć w te proste słowa opuszczające usta Dyrektorki. Zajrzał do koperty i zauważył gruby plik pergaminu złożonego na trzy. Zaschło mu w ustach, a do jego gotującego się umysłu zaczęły napływać niepokojące myśli.
– Ja… Ja nie rozumiem – rzekł na wydechu, wciąż osłupiały.
„Syn wykorzystany i zwiedziony.”
„Niepewna przyszłość… kto chciałby się związać z upadłym czystej krwi?”
Do głowy nagle przyszły mu figury bezimiennych członków Wizengamotu stojące na trybunie.
„Panie Malfoy, czy przyznaje się Pan do winy konspirowania z Czarnym Panem i do walki w jego sprawie?”
Jego uwaga została skierowana na arkusz pergaminu, który gratulował mu nominacji, na której to znajdowało się jego pełne nazwisko. Nazwisko jego ojca. Draco Lucjusz Malfoy.
„Robiłem, co musiałem zrobić, aby uchronić rodzinę przed śmiercią. Nie miałem wyboru. Chociaż nie – proszę wybaczyć – faktycznie miałem wybór, ale wybrałem ten „zły”, który utrzymałby przy życiu mnie i moją matkę.”
– Dlaczego ja, pani Profesor? – zapytał, patrząc jej w oczy. – Dlaczego wybrano mnie, a nie Pottera?
– Pan Potter ma wiele nadzwyczajnych cech, ale w tym roku musi się skupić na własnym zdrowiu. Niecodziennie zdarza się, aby ktoś umarł, powrócił do żywych, pojedynkował się z najpotężniejszym czarodziejem na świecie i jeszcze do tego go pokonał. Pan Potter przez ostatnie kilka lat żył pod dużą presją.
Draco nie mógł się oprzeć i przewrócił oczami. Pod dużą presją, żeby zostać bohaterem, to na pewno, pomyślał.
McGonagall kontynuowała:
– Do tego trzeba dodać, że twoje oceny są powyżej oczekiwań, a swoje obowiązki zawsze traktowałeś niezwykle poważnie, co jest istotną cechą na stanowisku, które ci przydzielam.
Ślizgon nie mógł powstrzymać uśmieszku, mile zaskoczony tą małą przemową ku jego czci. Dyrektorka srogo ściągnęła usta i odłożyła filiżankę, która stuknęła o spodek.
– Nie bądź zbyt pewny siebie, panie Malfoy – ostrzegła. – Chyba nie będę daleka od prawdy mówiąc, że w tym roku będziesz potrzebował czegoś, co zajmie twoje myśli. Czy się mylę?
Usta Dracona zaschły po raz drugi, a jego uśmiech zniknął. Postanowił niezgrabnie nalać sobie herbaty, tylko po to, by zająć czymś ręce. Gdy skończył, odpowiedział, nie patrząc na nią:
– Nie myli się pani. Po prostu wydaje mi się, że ludzie nie będą zadowoleni, widząc mnie w Hogwarcie.
– Nie martw się o ludzi, panie Malfoy. Jeśli ludzie mają do mnie choć krztynę zaufania, to do ciebie też będą musieli.
Draco dotknął opuszkami palców uszka filiżanki.
„Musiałem dołączyć do Śmierciożerców w miejsce mojego ojca, który robił z siebie głupca przed swoim Panem. Byłem kukiełką, która miała tego pecha, że nosiła nazwisko Malfoyów.”
Jego wzrok pozostał utkwiony w bursztynowej herbacie wypełniającej filiżankę.
– Nie obchodzi pani to, że jestem… to znaczy, byłem, Śmierciożercą? – zapytał po tym, jak odchrząknął.
McGonagall przyjrzała mu się dokładnie, myśląc nad odpowiedzią. Wzięła łyk herbaty i trzymając filiżankę w dłoniach, odpowiedziała:
– Całym sercem wierzę, panie Malfoy, że gdybyś naprawdę chciał wyrządzić krzywdę naszej szkole i panu Potterowi, wydałbyś go tamtej nocy.
Tak jak Draco podejrzewał, McGonagall śledziła jego proces co do szczegółu.
– Poza tym, skoro pan Potter, panna… – szybko ucięła, uświadamiając sobie, że z przyzwyczajenia chciała wypowiedzieć nazwisko Hermiony. Żołądek Dracona zwinął się w supeł. Stara czarownica kontynuowała: – Skoro pan Potter i pan Weasley mogli jakoś wykrzesać z siebie odrobinę wiary w twoje… dobre intencje i zeznawać na twoją korzyść, to mam zamiar im uwierzyć. Wierzę w mądrość Wizengamotu, który podejmuje swoje decyzje i tak samo wierzę w nadzieje, jakie Albus Dumbledore w tobie pokładał.
Głowa Ślizgona pękała od pomysłów, obrazów i fragmentów zdań. Widział siebie, jak tamtej nocy stał na szczycie Wieży Astronomicznej, celując różdżką w poprzedniego Dyrektora, który patrzył na niego z tak wielką serdecznością i troską.
„Nie obchodziło mnie nic, poza tym, aby moja matka została oszczędzona.”
Gardło Dracona zacisnęło się, a on sam otrząsnął się z transu.
– No dobrze – zgodził się.
– A więc ustalone! – zawołała, podnosząc się z miejsca i wyciągając rękę w stronę młodzieńca. – Witaj w zespole, panie Malfoy.
Draco wstał, by zrobić to samo i uścisnął jej dłoń. Nałożyła z powrotem płaszcz i, wygładzając szaty, przemówiła:
– Aha, i jeszcze jedno, panie Malfoy. Wy oboje, to jest ty i nasza prefekt naczelna z Gryffindoru, posiadacie zalety, które będą się uzupełniać i pomogą wypełniać odpowiednie wam obowiązki. Z tego powodu nie mam wątpliwości, że będziecie tworzyć najbardziej zgrany zespół, jaki mieliśmy szansę poznać… kiedy już nauczycie się pracować wspólnie. Wszystkie szczegóły są zawarte w kontrakcie.
Draco zmarszczył brwi na przedostatnie zdanie Dyrektorki, ale dalej milczał. Odprowadził ją do wyjścia, a chwilę później Narcyza wyłoniła się z jadalni.
– Dziękuję za miłe przyjęcie, Pani Black – stara czarownica podziękowała.
– Jest Pani zawsze mile widziana – odparła ciepło Narcyza. – Do zobaczenia.
McGonagall opuściła Dwór, ale Draco wciąż stał pewnie na dwóch nogach i patrzył na drzwi. Narcyza podeszła do syna.
– I co? – zapytała.
– Zostałem nowym prefektem naczelnym – wyszeptał.
Trzymał w palcach zapieczętowaną kopertę, a kontrakt, którego jeszcze nie otworzył, nadal był środku. Matka objęła go ramieniem i zaprowadziła do jadalni, z której przed chwilą wyszła. Draco usiadł przy stole z drewna wiśniowego i odłożył kopertę, którą z kolei wzięła jego matka, również siadając.
Po cichym przeczytaniu, z oczami wciąż utkwionymi w liście, odezwała się:
– Cóż, nie jestem zaskoczona. Zawsze szło ci ponadprzeciętnie dobrze.
Draco trzymał głowę spuszczoną, wpatrując się w swoje dłonie schowane pod stołem. Prefekt naczelna z Gryffindoru.
„Kiedy już nauczycie się pracować wspólnie.”
Wspólnie?
Widząc, że syn nie odpowiada, Narcyza odłożyła kopertę z powrotem na stół i skierowała na niego swoją uwagę.
– Ciekawi mnie, kto będzie drugim prefektem – przyznała. – Może to będzie Daphne? Co myślisz?
Jego była dziewczyna? W życiu. Draco pokręcił głową i wydał z siebie ciężkie westchnienie, po czym oparł czoło na dłoniach, łokcie trzymając na stole.
– Nie, matko. To Hermiona Granger. McGonagall nie powiedziała tego głośno, ale sugestia była wystarczająco jasna.
Samo wspomnienie jej imienia – Hermiona Granger, Granger Hermiona – przyprawiało go o mdłości, które nie wróżyły niczego dobrego. Niewyobrażalna, tłumiona złość wirowała w jego trzewiach. W co on się wpakował?
Narcyza uniosła brwi i ostrożnie zaczęła:
– I… nie… nie masz nic przeciwko?
– W sensie, z tym że Granger będzie prefektem? Mam to gdzieś dopóki będzie robiła, co do niej należy. Nie mogę sobie pozwolić, by być na gorszej pozycji, bo jej się coś odwidzi.
– Jednakże… czyż ona nie jest mugolaczką? Tą, która...
– Matko, przestań! Tak, to ona. Jeśli mi się poszczęści, może nie oberwę od niej jakąś klątwą, gdy mnie tylko zobaczy.
Narcyza ściągnęła usta. Draco próbował zejść z tonu. Nie lubił podnosić głosu na matkę; to było zadanie jego ojca. Teraz, gdy Lucjusza nie było w pobliżu, obowiązek zastąpienia go spadł na Dracona – teraz to on musiał się o nią należycie troszczyć.
– Cóż, Draco – westchnęła Narcyza. – Wiem jak cię wychowałam. Czarny Pan… Voldemort… nie żyje. Nie ma potrzeby dalej rozpamiętywać…
– Rozpamiętywać czego, matko?
Twarz wysokiej czarownicy pobladła.
– Uprzedzeń.
Draco mrugnął.
– Uprzedzenia? Tak to właśnie nazywasz? Jedyną rzeczą jaką mi wpajał ojciec, była ślepa furia, sama widziałaś. Sama widziałaś ją na tej pieprzonej…
– Draconie, wyrażaj się!
– Sama widziałaś ją na tej podłodze w salonie! Co chcesz, żebym zrobił, matko? Mam się z nią zaprzyjaźnić? Powiedzieć, że jest nam przykro i że chciałabyś ją zaprosić na herbatę? Herbatka w salonie, jeśli nie ma nic przeciwko? Bo… nie, po prostu nie. Będę wypełniać swoje obowiązki i na tym koniec. W ostatecznym rozrachunku to tylko kolejna szlama spośród wielu.
Draco ugryzł się w język od razu, gdy skończył zdanie. Nie chciał użyć tego słowa, ale nie był przyzwyczajony do nazywania jej inaczej, niż właśnie tak.
Oczy jego matki zamigotały z czymś na kształt dezaprobaty.
– Przynajmniej naucz się mówić „mugolaczka” – doradziła cicho.
Blondyn nie mógł się jednak oprzeć i ciągnął dalej:
– Dla tych właśnie „uprzedzeń”, jak to teraz nazywasz, ty i ojciec pozwoliliście, abym został naznaczony przez psychopatę. Zabiłby mnie bez mrugnięcia okiem, a teraz chcesz mi powiedzieć, że wszystko czego mnie uczyliście – ta cała animozja, ta cała nienawiść i pogarda – to były tylko bzdury?
Narcyza podniosła głos:
– Draco! Czarny Pan sam był półkrwi. Kilka tygodni temu się o tym dowiedziałam.
Dracona zmroziło. Serce mu drgnęło. Mrugnął.
– Półkrwi? – odetchnął, niedowierzając. – On był, PÓŁKRWI, KURWA?!
– Opanuj się!
– Biłem pokłony PÓŁKRWISTEMU?
– Jaba! – zawołała Narcyza.
Skrzat pojawił się przy niej w sekundę.
– Tak, Pani?
– Bądź tak dobry i przynieś nam trochę Ognistej Whisky.
Jaba zniknął. Rysy twarzy Dracona były surowe, jego myśli wirowały niczym ognisty oddech. Jebany półkrwisty… Co jest, do cholery? Może miał teraz kłaniać się również skrzatom? Może powinien dołączyć do tej całej WESZ-y, czy jakkolwiek to kurwa Granger nazwała?
– Czyli to wszystko było… było… – nie wiedząc co powiedzieć, Draco się jąkał. Matka pozwoliła mu dokończyć. – ...było na nic? – wymamrotał, wyglądając na kompletnie zrozpaczonego.
Pośpiesznie wstał od stołu.
– Muszę stąd wyjść.
Opuścił pomieszczenie, ignorując wołania matki. Nie wrócił nawet do swojego pokoju tylko wybiegł z Dworu i się deportował.
-<:>.<:>.<:>.<:>.<:>.<:>-
W wieczór przybycia McGonagall do Dworu Malfoyów, Draco Malfoy wraz z Blaisem Zabinim udali się do pubu. Draco aportował się bezpośrednio na Main Street i zapukał do Blaise’a. Miał gdzieś, że przyszedł nieproszony. Musiał się napić z Zabinim, koniec kropka. Ten zaskoczony widząc go, ale i ucieszony, pośpiesznie się zgodził.
Draco przywitał się z Ravoną, matką Zabiniego i zamknął się w pokoju przyjaciela, podczas gdy ten kończył z matką rozmawiać. Blaise opowiedział mu historię pewnego włamania, które na początku lipca spotkało jego matkę. Wciąż była bardzo niespokojna z tego powodu.
Teraz w pubie Draco opowiedział mu o wszystkim, co się wydarzyło – od przybycia McGonagall, aż po ostatnie zdanie wypowiedziane przez jego matkę. Blaise nie zdawał się być jakkolwiek zaskoczony tym, że Voldemort był półkrwi. Zabini zawsze był mniej zagorzałym wyznawcą tej całej koncepcji czystości krwi i nie wykazywał prawdziwego zaangażowania, mimo że zadawał się z tymi „złymi” Ślizgonami jak Malfoy, Pansy, Crabbe, Goyle…
– Skoro już o Granger mowa – zaczął Blaise, biorąc łyk Ognistej Whisky. – Opowiadałem ci, jak wpadłem na nią na początku lata? Stary, ona wyglądała jak duch. Nie mogłem w to uwierzyć.
– Co? Co masz na myśli? Widziałeś ją? Spotkałeś ją?
– Chłopie, ona mieszka na końcu mojej ulicy. Poznałem ją, gdy byliśmy dziećmi, ale nigdy nie gadaliśmy. Nie jesteśmy nawet znajomymi.
Draco niemal zakrztusił się alkoholem.
– Dlaczego nigdy mi o tym nie wspomniałeś?
Blaise wzruszył ramionami.
– Nigdy nie pytałeś – wziął kolejny łyk Whisky, wytarł usta wierzchem dłoni i spojrzał na Dracona. – Poza tym, jakie to ma znaczenie, gdzie mieszka? Czemu cię to obchodzi?
– Znaczenia nie ma i mnie to nie obchodzi. Pytam, bo dopiero co się dowiedziałem, że będzie nowym prefektem naczelnym.
– W każdym razie, Malfoy, nawet gdybym ci powiedział… To co byś zrobił? Dałbyś tę informację bladoskóremu świrowi, żeby zabił ją i jej rodziców? A co, gdyby tobie kazał to zrobić? Zabiłbyś ich? Nie mam nic do Granger. Jest mądra i nie puszczała bokiem twoich świństw. Nawet ją lubiłem. Dopóki nie była atakowana przez ludzi takich jak ty, miała gdzieś uprzedzenia pomiędzy domami, więc czemu do cholery miałem ci o tym mówić?
Draco poczuł, jak pieką go policzki, ale zignorował to uczucie, wlewając sobie w gardło zbyt hojny haust alkoholu.
– Lubiłeś ją? – powtórzył Draco osłupiały. – Więc… ty ją… chroniłeś?
Blaise ponownie wzruszył ramionami.
– Tak i tak. Potter potrzebował jej rozumu, by pokonać tego maniaka, sam o tym wiesz. Wszyscy o tym wiedzą. Bez niej nie miałby tak dużych szans. Granger była wcieleniem mojej szansy – mojej jedynej szansy – na normalne życie. Powiedzmy.
Oniemiały blondyn musiał ugryźć się w język, żeby nie opadła mu szczęka. Nigdy nie słyszał, by Zabini mówił z taką autentycznością i szczerością. Jego ślina, mimo że skąpana w alkoholu, miała gorzki smak. Spojrzał na dno swojej szklanki, gdzie pozostało trochę whisky.
– Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób – przyznał Draco.
– Myślałeś tylko o jej czystości krwi.
Przez moment siedzieli cicho, podczas gdy Draco myślał o kontrakcie, którego jeszcze nie przeczytał. McGonagall nie wymówiła na głos imienia Hermiony Granger, ale Draco wciąż był przekonany, że chodziło o nią, bo o kogo innego? Panna Zarozumialska nie przegapiłaby szansy, aby pójść do ósmej klasy, żeby narzucać wszystkim zasady czy pilnować ładu w szkole.
– Nie przyszła na mój proces – prychnął Draco.
Powiedział to tak cicho, że Blaise spojrzał na niego z dezorientacją.
– Powtórzysz?
– Nie przyszła na mój proces – powtórzył wyraźniej Draco. – Granger.
– A ty poszedłbyś na jej proces, gdyby takowy miała?
– Kurwa, no przecież, że nie.
– No widzisz! – krzyknął Blaise, stukając swoją szklanką o prawie pustą szklankę Dracona. – I po sprawie. Coś jeszcze?
-<:>.<:>.<:>.<:>.<:>.<:>-
Pierwszego września o poranku Draco opuścił Dwór ze swoją niewielką walizką. Nie miał zbyt wiele do zabrania. Koszule – wszystkie prawie identyczne. Miał też oczywiście mundurek i szaty, ale jego osobiste akcenty były niemal zerowe. Torebka na przybory toaletowe, szkicownik, kilka węgli, trochę książek. Zero zdjęć, zero słodyczy, zero podejrzanych przedmiotów. Miał czarne ubrania elegancko poskładane przez swojego skrzata domowego. Przeczytał kontrakt już kilkanaście razy – wiedział czego oczekiwać i zamierzał swoje obowiązki wypełniać efektywnie i sumiennie. Nie chciał komukolwiek pozwolić nadepnąć sobie na odcisk.
Po pożegnaniu z matką, z wyprzedzeniem aportował się na King’s Cross i wsiadł do pociągu, w którym tu i tam rozproszonych było zaledwie kilkoro uczniów. Draco z nikim się nie witał – nie chciał oglądać twarzy pełnych pogardy i strachu. Musiał się zastanowić nad tym, jak zamierzał zwracać się do Granger.
Miała być teraz jego… partnerką. Jego koleżanką.
Twarz wykrzywiła się mu w szyderczym uśmieszku na samą myśl, że on i Granger byli teraz drużyną. Miał współpracować ze szlamą. Jak miał z nią rozmawiać? Jak miał się przy niej zachowywać? Jak miał na nią reagować? Z pewnością nienawidziła go jak diabli, ale nie obchodziło go to. Mogła go nienawidzić do woli – miał to w dupie. Musiał po prostu znaleźć sposób, aby sobie z nią poradzić.
Zajął miejsce w przedziale dla prefektów, który, jak wiedział, był im obojgu przypisany i czekał, trzymając na kolanach książkę, którą czytał już po raz czwarty. Coraz więcej uczniów wsiadało do pociągu, a pociąg robił się coraz bardziej zatłoczony. McGonagall będąc na pokładzie, zatrzymała się przy przedziale Dracona, aby go przywitać, po czym odeszła witać się z innymi. Draco słyszał rodziców, którzy z peronu krzyczeli do dzieci, że będą za nimi tęsknić. Gówno prawda – chcą, aby ich w końcu zostawiono, kurwa, samych – pomyślał. Po dłuższej chwili pociąg ruszył, ale gdzie się podziewała Granger?
Jeśli myślała, że on sam ją sprowadzi... to była obłąkana.
Po tym jak minęła jakaś godzina, a może tylko dziesięć minut, drzwi przedziału się otworzyły. Granger ukazała się w nich we własnej osobie. Draco chciał rzucić jakąś uwagę od razu jak ją zobaczył, ale samo patrzenie na nią wystarczyło, by opuściły go wszelkie słowa.
Dlaczego była taka chuda? Dlaczego miała ogromne cienie pod oczami? Jeszcze nigdy nie widział jej takiej… zmarnowanej. Wyglądała koszmarnie – jej rysy twarzy zastygły w formie zimnej, bladej maski. Co było z nią, kurwa, nie tak? Co się z nią stało?
Czy bitwa rzeczywiście tak ją spustoszyła?
Na dodatek nie wiedział, co ma jej powiedzieć. Przecież to była Granger – ta sama Granger, która krzyczała i płakała na podłodze w jego salonie. Przez te kilka miesięcy, gdy się nie widzieli, zmieniło się wszystko – wszystko, oprócz niego. Nie mógł się przed nią ośmieszyć. Z drugiej strony, musiała wrócić jakaś normalność, bo inaczej utraci kontrolę, a na to nie było go stać. Kontrola była ostatnią rzeczą, która mu pozostała.
– Jesteś… Jesteś we właściwym przedziale? – zapytała go niemal łamiącym się głosem.
I tak po prostu, usłyszenie dźwięku jej głosu – tego, który tak często go krytykował, wrzeszczał na niego, wykrzykiwał wyzwiska w odpowiedzi na jego szydzenie, czy bronił jej dwóch najlepszych przyjaciół – sprawiło, że to wszystko do niego wróciło. Zapomniał o wszystkim, co powiedziała mu matka, aż do samego pojęcia „uprzedzenia”. Przypomniał sobie jedyny znany mu sposób, w jaki z nią postępował. Ten łatwy sposób.
– Tak, to przedział dla prefektów naczelnych – odpowiedział sucho. – To nie sen. Natomiast ja wolałbym śnić, niż dalej oglądać jak sterczysz w tych drzwiach jak pieprzona idiotka.
-<:>.<:>.<:>.<:>.<:>.<:>-
Hermiona i Draco spotkali się z prefektami. Każde z osobna opisało trochę szczególnych postanowień i zadań, jednak nie mieli odwagi, aby wyzywać się na oczach prefektów. Niezręczność była niemal namacalna. Dwoje prefektów z siódmej klasy – jeden z Hufflepuffu, drugi z Ravenclawu – mieli dostać nieco więcej obowiązków, aby odciążyć prefektów naczelnych. Wszyscy prefekci wyszli godzinę później, otrzymując listy zadań, hasła do swoich pokojów wspólnych, mapę zamku oraz dokładne instrukcje dotyczące bezpieczeństwa. Dwójka ignorujących się prefektów naczelnych została pozostawiona sama sobie.
Powrócili więc do swojego pierwotnego przedziału, gdzie były ich walizki. Gdy dotarli do Hogwartu, Draco ściągnął swoją walizkę z półki nad siedzeniami, nie patrząc na dziewczynę. Hermiona bezwładnie podniosła się z miejsca. Była zmęczona i nie miała ochoty więcej rozmawiać z Malfoyem. Przez resztę drogi pociągiem próbowała czytać, ale skończyło się na tym, że przez pół godziny powtarzała jedno i to samo zdanie.
Pociąg szybko pustoszał. Jak nakazywał protokół, prefekci naczelni musieli wysiąść jako ostatni, by upewnić się, że nikt inny nie został w pociągu.
– Mów co chcesz, szlamo, ale nie mam zamiaru spędzić z tobą ani jednej sekundy więcej – prychnął Draco.
Oczy Hermiony rozszerzyły się w szoku.
– Musisz poczekać, zanim wysiądziesz!
– Śnij dalej, Granger.
Powiedziawszy to, wyszedł szybko wraz z innymi uczniami. Hermiona usłyszała, jak wymamrotał:
– Cholera jasna, Granger, doprowadzasz mnie do szału…
Wrzała w niej złość.
– Malfoy! – zawołała, nie mogąc się powstrzymać. – Ty dupku!
Wiedziała, że Malfoy to tylko Malfoy i nie powinno się nim zbytnio przejmować. Był typowym Ślizgonem – aroganckim i samolubnym. Przypomniała sobie, jak na piątym roku Malfoy sprowokował Harrego, gdy cała trójka wychodziła z pociągu. Harry, który powoli tracił rozum i był pełen kumulującej się od jakiegoś czasu złości, próbował odpowiedzieć Malfoyowi ciosem. Ron go przytrzymał i przypomniał, że „to tylko Malfoy”. Właśnie to musiała sobie powiedzieć – że to tylko pieprzony Malfoy.
Jednak jej złość sięgała o wiele głębiej, aż do tegorocznego lata. Jej złość sięgała do tego, co w okrutny sposób utraciła. Do tego olbrzymiego bólu, do rażącej niesprawiedliwości, do brutalnego, popełnionego z zimną krwią morderstwa. To nie była wina Malfoya, a jednak był osobą, na którą Hermiona z łatwością mogła wszystko zrzucić.
W końcu wyszła z przedziału, ciągnąc za sobą walizkę. Kółka zablokowały się o drzwi, odbierając Hermionie możliwość swobodnej jazdy, więc mocno pociągnęła za walizkę, aby ją uwolnić. Użyła całej siły, więc gdy kółka w końcu puściły, Hermiona poleciała do tyłu i grzmotnęła głową o podłogę, tracąc przytomność.
Draco spacerował wzdłuż pociągu, gdy usłyszał huk w jednym z przedziałów. Stanął w miejscu, zastanawiając się, czy nie powinien iść się rozejrzeć. Granger nadal nie wyszła… Według kontraktu powinien był na nią zaczekać, a jednak postanowił ją zostawić samą. Obiecał McGonagall, że będzie wypełniał swoje obowiązki, a przecież nie chciał stracić jej zaufania już pierwszego dnia. Westchnął, zły na samego siebie.
Przez całe swoje życie nauczył się tylu okrutnych odruchów i samolubstwa! Wiedział, że jego zachowanie było zdaniem innych nieludzkie, ale pierwszy raz zaczęło mu to przeszkadzać. Świat był wyzwolony spod jarzma Voldemorta, życie wracało do normy, a on jedyne co zrobił, to powrócił do robienia dziecinnych i okrutnych rzeczy, bo tylko to było mu wystarczająco znajome.
Zawrócił, by dostać się z powrotem do pociągu. Szedł wzdłuż przedziałów, sprawdzając jeden po drugim, ale nie znalazł nic, co mogło wtedy upaść z takim hukiem. Gdy zatrzymał się obok przedziału prefektów, przy drzwiach od razu zobaczył Granger leżącą bez ruchu na podłodze.
Co do kurwy? Serce waliło mu w piersi, a wzdłuż kręgosłupa oblał go zimny pot. To była jego wina, jego pieprzona wina, prawda? Powinien był zostać, jak nakazywał mu kontrakt. Co się stało, do diabła? Nie chciał stracić tej swojej cholernej odznaki za coś takiego.
Podbiegł do Lwicy i odwrócił ją, jedną ręką przytrzymując jej głowę. Poczuł cholernie wielkiego guza. Przerażony tym, że ktoś mógłby znaleźć go pochylonego nad Hermioną i zwalić na niego winę za całe zajście, wziął ją w ramiona – niemal klnąc z wysiłku – i pośpieszył jak mógł do wyjścia. Zaczarował walizki, aby unosiły się tuż za nim i ruszył szybkim krokiem w stronę Hogwartu. Daleko mu było do rycerza rodem z dziewczęcych snów, który niczym bohater niósł pannę w opałach. Granger była ciężka jak wór arbuzów, mimo że nie było tego po niej widać. Nie wspominając już o tym, że to był ich pierwszy dzień jako drużyna, a on już musiał przez nią iść do skrzydła szpitalnego… Co ona właściwie robiła? Potknęła się o własne cholerne, niezdarne nogi?
Droga do szpitala była długa, a jemu odbierało oddech. Zauważył ciekawskie spojrzenia uczniów, którzy byli zaskoczeni widokiem Dracona niosącego w ramionach własnego wroga. Odprawił ich dobrze dobranym wyzwiskiem wycedzonym przez zęby.
– Pani Pomfrey! – zawołał zdyszany i wściekły. Był zlany potem.
Gdy drobna kobieta o łagodnej twarzy pełnej zmarszczek przyszła, przeklęła widząc Hermionę.
– Niech to bogin! Co się stało?!
– Hmm… – Draco zaczął z wahaniem, bo tak naprawdę sam nie miał, kurwa, pojęcia. – Myślę, że uderzyła się w głowę. Krew jej leci. Musiała zemdleć. Cholera wie, znalazłem ją w takim stanie. Ciężka jest jak diabli, mogę ją w końcu puścić? Oddam pani jej walizkę.
– Rozumiem. Połóż ją tutaj, na tym łóżku. Dopilnuję, by odstawiono tę walizkę do jej pokoju.
Zrobił jak mu kazano, choć niezbyt delikatnie – przypominało to bardziej wrzucenie trupa do grobu. Pielęgniarka obrzuciła go piorunującym spojrzeniem, ale on nie zaprzątał sobie tym głowy. Granger nie powinna wiedzieć, że ją tu przyniósł… Była teraz jakaś inna i pełna przytłaczającego gniewu, więc mógł się założyć, że wykorzystałaby to, aby gnębić go pytaniami i złośliwymi uwagami. Zupełnie jak ja to robiłem z nią, pomyślał z nutą ironii.
Pani Pomfrey, która zabrała się już do ostrożnego badania Hermiony, szybko przekazała Draconowi wiadomości, o które ten wcale nie prosił.
– Nie jest ciężko ranna, ani nie jest to poważny uraz, ale każde uderzenie głowy jest dla ludzi mniej lub bardziej niebezpieczne. Muszę ją też zbadać pod kątem powikłań wywołanych urazem. W ciągu pół godziny powinna być już w dobrym stanie. Opatrzę jej ranę i podam odpowiednie eliksiry, ale gdy się obudzi będzie zdezorientowana i… Hej! Panie Malfoy!
Draco już zdążył się od niej odwrócić
– Niech jej pani nie mówi, że ją tu przyniosłem – rzucił przez ramię stanowczym tonem.
Trzasnął drzwiami, lekko zagubiony. Ani przez chwilę się nie łudził, że stara, pomarszczona czarownica go posłucha. Jak powiedziała, każdy uraz głowy jest niebezpieczny, więc robiąc sobie co chce i sprzeciwiając się zapisom w kontrakcie, naraził życie swojej partnerki. Postanowił, że od teraz będzie skrupulatnie przestrzegał każdej pieprzonej zasady, co do słowa, niezależnie od tego, czy będzie się to Granger podobało czy nie. Przełknął, po raz kolejny czując w gardle ukłucie wyrzutów sumienia i zgrywając pewnego, siebie ruszył w stronę Wielkiej Sali, bezzasadnie szczerząc zęby w zwycięskim uśmiechu.
-<:>.<:>.<:>.<:>.<:>.<:>-
W Wielkiej Sali Harry, Ron i Ginny jedli w najlepsze. Ściemniało się, a Hermiona miała z nimi być trzy kwadranse temu… a więc się spóźniała.
– Hermiona się nigdy nie spóźnia! – zaniepokoił się Harry. – To nie w jej stylu…
– Masz rację, stary – przyznał Ron. – Myślicie, że powinniśmy iść jej szukać, czy coś?
W tym momencie, jakby zbiegiem okoliczności, Hermiona weszła do Wielkiej Sali i poszła dołączyć do przyjaciół przy stole Gryfonów. Szybko rzuciła okiem w stronę stołu Ślizgonów i napotkała oczy Dracona. Natychmiast odwróciła wzrok od jego lodowatego spojrzenia, zawstydzona tym, że przyłapał ją, gdy go obserwowała. Pani Pomfrey powiedziała jej, że to właśnie on przyniósł ją do skrzydła szpitalnego.
– Her...miono – zaczął Ron z pełną buzią. – Co robiłaś?
– Eee… nic. Po prostu miałam lekkie opóźnienie przy wychodzeniu z pociągu i tyle – odpowiedziała z zażenowaniem.
Nie chciała im opowiadać o tym idiotycznym wypadku – czuła się wystarczająco głupio. Obudziła się w łóżku szpitalnym ze strasznym bólem głowy, ale jej obrażenia zniknęły.
– Co się stało? – zapytała łagodnie Ginny. – Wszystko z tobą dobrze?
Nie, pomyślała Hermiona automatycznie. Nic nie jest ze mną dobrze.
– Nic się nie stało. Nic mi nie jest – skłamała.
Harry ugryzł kawałek kiełbaski i spojrzał na przyjaciółkę.
– Tak przy okazji, nadal nie powiedziałaś nam, który chłopak został prefektem!
Hermiona zagryzła wargę.
– Coś czuję, że i tak mi nie uwierzycie.
– Jeśli mi powiesz, że to Malfoy – wypalił Ron. – To się chyba zakrztuszę na śmierć.
– Więc to zrób… – westchnęła Lwica.
Harry, Ron i Ginny siedzieli jak zamrożeni. Nawet Neville, który był niedaleko, odwrócił się do nich na kilka sekund.
– Hermiono – zaczął Harry. – Wiesz, że będziesz musiała spędzić ten rok w dzielonym pokoju?
– Wiem – potwierdziła. Jej twarz była bierna, bez wyrazu.
Dwójka Gryfonów spojrzała po sobie ze zmartwieniem. Hermiona była inna – straciła wesołe usposobienie, swój zaraźliwy uśmiech i poczucie humoru. Jednak każdy musiał zrozumieć, że nagła utrata kogoś bliskiego potrafi zmienić człowieka od środka. Sama Bitwa o Hogwart pochłonęła życia zbyt wielu ludzi.
– Nie martw się, pomożemy ci w razie czego – powiedział w końcu Ron.
Hermiona skończyła posiłek, gdy McGonagall przyszła zaprowadzić ją i Dracona do ich pokoju. Idąc przez zamek, Hermiona ciągle myślała o jego słowach.
„Cholera jasna, Granger, doprowadzasz mnie do szału…”
Mogła rozumieć to na wiele sposobów, ale odbierała to jako lekką irytację z jego strony faktem, że nie może się powstrzymać od kłócenia z nią.
Czy to możliwe, że gdzieś w głębi jest podobny do mnie tak, że nie wie jak się kontrolować? Czy to przez to, że nosi w sobie ogromne ilości gniewu, które nie mają ze mną nic wspólnego? Czy to możliwe, że gdzieś w głębi on jest dobrym człowiekiem, tylko że otoczonym przez złych ludzi?
– Malina górska! – zawołała McGonagall w stronę portretu, który odsunął się ukazując przytulne dormitorium. – Życzę wam miłego ósmego roku, mimo tego, że… raczej nie rozmawiacie zbyt wiele. Proszę was również, wręcz nalegam, abyście się nie pozabijali. Macie własne pokoje – pokój panny Granger po prawej, pana Malfoya po lewej. Łazienką musicie się podzielić, a tutaj jest pokój wspólny. Skoro już wszystko wam przekazałam, wiedzcie, że wasze rzeczy już tutaj są. Dobranoc.
Wyszła, zostawiając ich samych. Dormitorium było prześliczne! Duży salon był zaciszny, fotele stały naprzeciwko strzelającego kominka, stół i dywany były wdzięcznie ustawione na podłodze, a ściany przyozdobione gobelinami. Pod jedną ze ścian stał regał pełen ksiąg.
Hermiona postanowiła rozegrać tę sytuację, okazując odrobinę dobrej woli. To była jej jedyna możliwość i zastanawiała się też, jak Draco zareaguje. Miała zamiar podziękować mu za zabranie jej do szpitala.
– Malfoy, dziękuję, że…
– Och, błagam, daruj sobie – powiedział lodowatym tonem, obrzucając ją gniewnym spojrzeniem. – Wiedziałem, że ta stara wiedźma mnie nie posłucha!
Hermiona zignorowała jego słowa.
– Może zaczniemy ten rok bez wyzywania się nawzajem? Czy nie byłoby miło? W pociągu źle to wszystko zaczęliśmy.
Ta nagła zmiana nastroju Hermiony coraz bardziej irytowała Dracona. W pociągu była porywcza, zgryźliwa i nie do opanowania, a teraz znów zachowywała się jak jakiś cholerny ptaszek, który uważał, by niczego nie stłuc. Nie potrafił głośno przyznać, że również chciał przestać prowokować ją na każdym kroku. Chciał zacząć robić coś innego, coś nowego.
Zamiast tego utrzymał swój lodowaty dystans.
– Że niby ty i ja? Powtarzam jeszcze raz: śnij dalej, Granger. Nie zapominajmy, że przecież jesteś jebaną szlamą! Nigdy bym się nie zniżył…
– Zamknij się! – krzyknęła, po czym strzeliła go prosto w twarz.
Szybkim krokiem udała się do swojego pokoju i trzasnęła drzwiami, opadając na łóżko. Jej twarz była bez wyrazu, oczy miała bez życia. Patrząc na nią można było pomyśleć, że jest martwa. Jej skóra była bledsza niż zazwyczaj, a ona sama wyglądała na chorą, choć nie była. Po prostu nie mogła znaleźć już ani jednego pieprzonego powodu, dla którego miałaby dalej chodzić po powierzchni ziemi i być wyszydzana. Nie chciała już dłużej walczyć, nie chciała już dłużej tak tego ciągnąć.
Tego było już zbyt wiele. Płakała cicho, aż nie przegrała walki z sennością. Gdy się już obudzi, zastanie blade smugi na swoich policzkach.
_________________
„Myślę, że jednym z powodów, dla których ludzie uparcie trwają w nienawiści jest to, że kiedy znika nienawiść,
muszą zmierzyć się z bólem.”
– James Baldwin
_________________
Bardzo wciągające opowiadanie! Będę oczywiście śledzić. Czyta się płynnie, mocno wciąga, więc to ewidentnie efekt bardzo dobrego tłumaczenia. Dziękuję serdecznie i czekam na nową odsłonę!
OdpowiedzUsuńCześć, bardzo mi miło, że tłumaczenie Ci się podoba. Historia jest naprawdę oryginalna i mi również przypadła do gustu :D
UsuńPozdrawiam!