IN VERY COLD BLOOD – Rozdział 7: Zaopiekowana

 

Zaopiekowana. Ale jakim słowem nazywa się osobę, która traci brata lub siostrę?

 

Retrospekcja, dwa lata temu.

Rozejrzała się, przyciskając ręce do piersi. Było jej zimno. Znajdowali się na polu, tuż za podwórkiem mugolskiego domu, którego nie znała – widocznie nie wszystkie mugolskie domy w okolicy były chronione systemami czujników ruchu. Wysoka trawa kłuła ją w nogi, a nocne niebo mierzwiło jej włosy chłodnym wiatrem.

– Sam! – szepnęła, patrząc na brata, który przed nią szedł. – Sam, skończyłeś już ze swoim głupim żartem?

– Zamknij się, Hermi! – ponaglił ją. – Daj mi to zrobić. Hałasujesz.

Szedł żwawo, patrząc prosto przed siebie. Miał gęste kasztanowe włosy, tak jak ona, i jasne brązowe oczy. Jego imponująca sylwetka osłaniała Hermionę przed wiatrem, a jego dyskretne kroki ledwo poruszały trawą. Samuel Granger trzymał w dłoni coś, co mógł nazwać jedynie „mugolską fajną rzeczą, która świeci".

– Nie powinieneś tego robić, głupku! – pouczała Hermiona, trzymając go za ramię i mając uśmiech na twarzy.

Jej starszy brat odwrócił się i spojrzał na nią z rozbawieniem. Rozumieli się wzajemnie. Uśmiechnął się lekko.

– Masz duszę prefekta, siostrzyczko!

– Wydawało mi się, że Krukoni są mądrzejsi.

– A mnie się wydawało, że Gryfoni są odważniejsi!

Westchnęła i poszła za nim. W końcu, kiedy byli daleko od domu, Sam ukląkł w wysokiej trawie i położył na ziemi petardy i fajerwerki. Hermiona przykucnęła obok niego i odgarnęła swoje włosy z powrotem na ramiona. Z uśmiechem na twarzy odwinęła paczki jedną po drugiej, podając je bratu, który wbijał je w ziemię, zwracając ku niebu. Domy były blisko, a światło z ganków i tarasów było odpowiednio oddalone, choć i tak wystarczająco silne, by oświetlać ich twarze.

Jej szerokie, błyszczące, brązowe oczy rozświetliły się, gdy jej brat wyciągnął zapałki z kieszeni dżinsów. Lubił robić rzeczy w „mugolski sposób”, mimo że był już na tyle dorosły, by używać magii poza Hogwartem. Nie chodził do szkoły już od dwóch lat.

– To będzie zabawa – powiedział, uderzając małym kawałkiem drewna o draskę na boku paczki.

Ogień zapalił się, a Samuel szybko podpalił wybuchowe trzonki. Potrząsał zapałką, aż zgasła, chwycił siostrę za rękę i cofnął się ze śmiechem. Położyli się w wysokiej trawie, gdy pierwszy fajerwerk eksplodował na niebie deszczem świecącego popiołu. Pozostałe również wystrzeliły, a hałas był tak głośny, że z domów za nimi dało się słyszeć kilka skarg.

Śmiali się, gdy ludzie wychodzili na swoje ganki, aby zobaczyć, skąd dochodzi hałas. Nie widzieli nic poza płonącymi iskrami w ciemności pola. Nie widzieli czarodziejów pochylonych i śmiejących się w trawie. Narzekali, przeklinali i trzaskali za sobą drzwiami, znikając w swoich domach.

– To było świetne – zaśmiała się Hermiona po tym, jak wszystkie petardy eksplodowały.

– Myślę, że jesteśmy bardzo złymi ludźmi, Hermi – uśmiechnął się Samuel, pomagając jej wstać. – Nie ma znaczenia jaka próbujesz być, w głębi duszy jesteś taka sama jak ja. Chcesz się dobrze bawić.

Hermiona roześmiała się.

– Tata będzie wściekły.

– Tata śpi – doprecyzował jej brat.

Spojrzała w niebo i odwróciła się, podczas gdy szary dym unosił się nad opadniętym popiołem. Niebo było atramentowo czarne, a tysiące migoczących gwiazd przeszywało jego ciemną pelerynę. Marzła na kość. W Londynie nawet czerwcowe noce bywały chłodne.

Samuel dogonił ją i szedł obok. Rzucił jej ukradkowe spojrzenie, zacisnął usta, by powstrzymać śmiech. Jednak gdy siostra na niego spojrzała, miała ten sam uśmieszek na ustach. Wybuchnęli śmiechem, gdy zaczęli biec przez pole.

Kiedy potknęła się o korzeń, jej brat się zatrzymał.

– Wszystko w porządku, Hermi?

Roześmiała się i wstała, by uderzyć brata w ramię, ale szybko zablokował jej cios prostym ruchem ręki. Szli dalej w wysokiej trawie, ramię w ramię i po cichu. Wiatr szeleścił w koronach drzew, nocne owady cykały.

– Ale cicho – mruknęła Hermiona, patrząc w niebo.

– Ulica Main Street nigdy nie była głośna.

Ulice w okolicy były zarośnięte drzewami, a miasto otoczone połyskującymi lasami, które ciągnęły się na wschód i północny zachód. Przez kilka chwil szli w idealnej ciszy.

– W przyszłym miesiącu zaczynam już szósty rok – westchnęła Hermiona, kręcąc głową. – Ależ ten czas leci...

– Masz szesnaście lat, Hermi – Samuel ścisnął jej ramię. – Czas upłynie szybciej, niż możesz sobie wyobrazić. Jeszcze zanim przymkniesz oczy, twoje życie się skończy. I dowiesz się, że jest ono zbyt krótkie, by w pełni się nim cieszyć.

Spojrzała na niego i westchnęła po raz drugi. Często bywał taki filozoficzny i mądry. Jej brat wiedział, jak być z nią szczery, nie oszczędzając jej. W rodzinie Grangerów wszyscy mieli pewną filozoficzną stronę. Sam miał 20 lat i miał dobrą reputację w Hogwarcie, był też ulubieńcem wszystkich domów. Był prefektem w Ravenclawie, tak jak Hermiona w Gryffindorze. W przeciwieństwie do wielu rodzin, Grangerowie mieli ze sobą doskonałe relacje i prawie nigdy się nie kłócili. Samuel był bardzo czuły i opiekuńczy wobec swojej siostry i nigdy nie lekceważył żadnego powodu do zmartwień.

– Nie mogę uwierzyć, że Sam-Wiesz-Kto powrócił... – Hermiona prychnęła.

– Ministerstwo ma sytuację pod kontrolą. Przynajmniej na razie.

Hermiona nie podniosła wzroku i milczała. W oddali, w głębi pola widać było ognisko. Wokół niego stali nastolatkowie, przeklinając prostacko i wybuchając śmiechem. Śmierdziało od nich piwem. Mugole. Kiedy zobaczyli Hermionę i Samuela, zagwizdali. Dwójka Grangerów minęła ich po drodze. Chłopaki rozbierali Hermionę wzrokiem, znowu gwiżdżąc.

– Hej, ślicznotko – krzyknął jeden z nich. – Chodź tutaj!

Samuel szybko złapał rękę siostry i ścisnął ją, po czym ruszył dalej szybszym krokiem.

– Trzymaj się blisko mnie. Nie patrz na nich – rozkazał stanowczo.

Hermiona opuściła głowę i kontynuowała spacer, ignorując ich, słuchając się brata.

– No weź! – westchnął za nimi inny imprezowicz. – Zostaw tego swojego chłopaka i chodź się zabawić!

Samuel Granger był znany z tego, że potrafił maskować swoje zdenerowanie bez okazywania tego po sobie, ale w tym konkretnym momencie Hermiona poczuła, jak brat ściskał jej dłoń, jego palce napinały się i widziała, jak zacisnął szczękę oraz drugą pięść.

– Już dobrze, Sam – szepnęła. – Spokojnie.

Wkrótce krzyki za ich plecami stały się nieuchwytne, a w polu widzenia pojawił się ich dom. Przeszli przez podwórko za domem, a jej starszy brat puścił jej dłoń. Po cichu obeszli dom i wspięli się na ganek. Samuel bez słowa wyciągnął klucz z kieszeni i otworzył drzwi. Trzymał je szeroko otwarte, gdy Hermiona wślizgiwała się do środka, po czym powędrował za nią.

– O ile chcesz się założyć, że zostaniesz prefekt naczelną? – jej brat wyszeptał, gdy zamknęły się za nimi drzwi.


-<:>.<:>.<:>.<:>.<:>.<:>-


Twarz Hermiony Granger była twardą maską bez wyrazu. Pomimo „paktu” z Draconem, przysięgła sobie już nigdy więcej nie okazywać przed nikim słabości. W jednej, krótkiej chwili zużyła zbyt dużo ze swojego zapasu łez. Ci, którzy ją otaczali, i ona sama, chcieli zobaczyć coś innego niż duszę w pogrążoną w bólu i na granicy rozpaczy. Korzystniej było dla niej zachować emocje dla siebie, gdy ponownie się pojawią. Albo w ogóle nie mieć żadnych emocji. Znaleźć sposób aby je stłamsić, jeszcze zanim przybiorą kształt. Zdusić je w zarodku. Chciałaby zapomnieć o wszystkim, czym była, o wszystkim co się wydarzyło, ale w głębi duszy wiedziała, że nigdy nie zdoła wymazać Samuela z pamięci.

Minął dzień od jej zniknięcia. Powiedziano jej, że McGonagall chciała ją zobaczyć. Z głową spuszczoną nisko zapukała do drzwi gabinetu dyrektorki, który okazał się być dawnym gabinetem Dumbledore'a.

McGonagall otworzyła drzwi machnięciem różdżki.

– Wejdź, panno Granger.

Hermiona posłuchała i stanęła bezpośrednio przed dużym biurkiem, nie siadając. McGonagall spojrzała na nią i skrzyżowała ręce pod brodą, wyglądając poważnie.

– Gdzie byłaś? – zapytała dyrektorka.

– Ja… ahh… – wyjąkała dziewczyna, czując, jak jej policzki robią się różowe.

– Proszę, spójrz na mnie, panno Granger. Moim zadaniem jako dyrektor jest utrzymanie dyscypliny, szacunku oraz zapewnienie bezpieczeństwa moim uczniom. Myślałam, że spośród wszystkich ludzi akurat ty to zrozumiesz.

Hermiona skinęła głową w ciszy. Nie spodziewała się żadnego ulgowego traktowania ze względu na swoją odznakę.

– Nie dano ci prawa opuścić całego dnia zajęć. Oprócz tego, że dwóch twoich innych nauczycieli tamtego dnia przyszło do mnie, aby zgłosić twoją nieobecność, to było to również nieusprawiedliwione. Nawet twój partner, pan Malfoy oraz twoi przyjaciele nie wiedzieli, gdzie jesteś. Przegapiłaś ważne lekcje. Od nich zależy sukces twoich owutemów, panno Granger. Twoja odznaka prefekt naczelnej nie daje ci pod żadnym pozorem pozwolenia na lekceważenie swojej edukacji.

Znowu przerwała i jej twarz złagodniała.

– Więc panno Granger... gdzie byłaś?

– Ja… Bardzo mi przykro, pani profesor – przeprosiła Gryfonka, ponownie spuszczając oczy. – Coś się wydarzyło i musiałam się zająć pewnymi… sprawami.

– Jakimi sprawami? – zapytała dyrektorka.

– Cóż… osobiście nie sądzę, że mogłabym pani…

– A więc to była osobista sprawa.

Hermiona skinęła głową.

– W takim razie twoja nieobecność była nieuzasadniona, przykro mi – powiedziała McGonagall, chwytając pergamin z rogu biurka. Zapisała coś i niechętnie podała Hermionie pergamin i pióro. – Musisz się tu podpisać swoim nazwiskiem. Jako przyjęcie do wiadomości otrzymywania dodatkowych prac domowych. Nie dam ci szlabanu, ale sama wiesz, że jestem zobowiązana traktować wszystkich sprawiedliwie.

Hermiona otworzyła usta, ale zamknęła je ponownie. Nie mogła nic odpowiedzieć. To były właśnie konsekwencje jej działań i musiała wziąć odpowiedzialność za to, co zrobiła. Podpisała się na pergaminie, który dyrektorka odłożyła z powrotem na róg biurka.

– Teraz... – powiedziała cicho McGonagall – ...będę do ciebie mówić jak do przyjaciółki, Hermiono.

Zamilkła.

– Chciałabym ci pomóc – westchnęła smutno. – Wiem o przykrym zdarzeniu, które dotknęło twoją rodzinę tego lata. Ale jeśli nie powiesz mi, co się wczoraj wydarzyło... – dyrektorka potrząsnęła głową i kontynuowała, wyglądając na przygnębioną: – Nie będę w stanie ci pomóc.

– Naprawdę mi przykro – westchnęła brunetka. – Nie wiem czy jestem w stanie pani powiedzieć...

– To mnie jest naprawdę przykro z powodu twojego brata, Hermiono – przyznała McGonagall. – Był niezwykłym uczniem, mądrym i bystrym, tak jak ty.

Hermiona przełknęła ciężko.

– Jak się dowiedziałaś?

– „Prorok Codzienny...”

W pokoju zapadła cisza. Wtedy McGonagall, w obliczu milczenia prefekt naczelnej, którą sama starannie wybrała, odezwała się ponownie:

– Panno Granger, jeszcze jedna rzecz.

– Tak?

– Czy jesteś zadowolona ze swojej obecnej funkcji?

– Oczywiście, że jestem.

– Jak... radzisz sobie... z panem Malfoyem?

Hermiona odchrząknęła, dając sobie kilka sekund do namysłu. Nie była pewna, jakiej powinna udzielić odpowiedzi. Powiedzieć półprawdę? Kłamstwo? Całą prawdę?

– W porządku, pani profesor – przyznała Gryfonka. – Jestem pewna, że wie pani, że między nami nigdy nie było... łatwo. Myślę, że sprawy się nieco polepszają.

Oprócz tego, że czasami nazywa mnie szlamą i po prostu mnie wkurza prawie przy każdej okazji, pomyślała.

– Ufam ci, i ufam też, że pan Malfoy poważnie podchodzi do swoich obowiązków – powiedziała dyrektorka.

Hermiona nie mogła się powstrzymać od zadania pytania, które ją dręczyło.

– Pani profesor, czy mogłabym spytać dlaczego pani wybrała Draco na prefekta naczelnego? Czy nie jest on... w trochę niezręcznym położeniu, biorąc pod uwagę rolę, jaką odgrywał w ostatnich latach?

McGonagall skinęła głową i uśmiechnęła się lekko.

– Pan Malfoy rzeczywiście miał swój udział w zdarzeniach, które można określić jako krzywdzące. Bardzo łatwo jest nam – tym, którzy byli po „jasnej” stronie – ocenić wybory tych, którzy byli po „ciemnej” stronie. Właściwie nie wiem, czy ci to powiedział osobiście, ale pan Malfoy nigdy nie był śmierciożercą z wyboru. Był po prostu niefortunną ofiarą swojej rodziny i został wmieszany w chaos reżimu Voldemorta.

Zatrzymała się, odłożyła kilka rzeczy z powrotem na biurko i kontynuowała.

– Pan Malfoy zawsze wykazywał akademicką doskonałość na każdym przedmiocie. Mogę przyznać, że nie był najmilszym ani najuprzejmiejszym kolegą z klasy, ale ma bardzo duże poczucie odpowiedzialności i w głębi duszy chce robić w tej szkole tyle samo dobrego, co ty. Spośród Ślizgonów nie było lepszego kandydata niż pan Malfoy.

Hermiona poczuła, że się rumieni, zdając sobie sprawę, że słowa McGonagall potwierdziły to, czego nie chciała widzieć przez ten cały czas.

– Rozumiem, pani profesor – wyszeptała Hermiona. – Również postaram się wywiązywać się ze swoich obowiązków na piątkę.

– Wiem, że tak zrobisz, panno Granger – uśmiechnęła się starsza kobieta. – A teraz, jeśli mi wybaczysz, muszę wrócić do oceniania tych pergaminów.

– Tak, pani profesor.

Hermiona wyszła z gabinetu nie mówiąc nic więcej.


-<:>.<:>.<:>.<:>.<:>.<:>-


Kiedy Hermiona dotarła do drzwi klasy eliksirów, Gryfoni i Ślizgoni czekali po przeciwnych stronach korytarza. Słychać było podniesione głosy, jakby toczyła się kłótnia. W końcu Hermiona zauważyła, że Ron i Pansy Parkinson na siebie krzyczą, uszy jej przyjaciela były czerwone, a twarz wykrzywiona.

Rozejrzała się za Draconem. Zobaczyła go nieco dalej, opartego o ścianę, rozmawiającego z Blaise'em. Kłótnia w najmniejszym stopniu nie zdawała się przyciągać jego uwagi i nawet jeśli Hermiona chciała wypełnić swój obowiązek prefekt naczelnej, nie miała siły, by interweniować. Reszta zgromadzonych tak samo.

– …po tym, ile razy się to stało i to w tym samym miejscu, jeszcze tego nie ogarnąłeś? Patrz, gdzie chodzisz, do diabła!

– Sto razy mówiłem, że przepraszam! I tak niczego ci nie złamałem!

– ALE NISZCZYSZ MOJE KSIĄŻKI!

– TO POPROŚ SWOICH BOGATYCH STARYCH, ŻEBY KUPOWALI CI WIĘCEJ! – krzyknął Ron.

– To dopiero jest twoje marzenie, co? – Pansy zadrwiła.

Oburzona Hermiona prawie zakrztusiła się śliną. Twarz Rona zrobiła się fioletowa z wściekłości i wstydu, zapewne to właśnie czuł. Hermiona znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że nienawidził, gdy przypominano mu, że jego rodzina nie jest aż tak bogata…

– Zostaw go w spokoju – wtrąciła sucho Hermiona, kierując słowa do Pansy.

Ślizgonka spojrzała na prefekt naczelną, jakby właśnie zdała sobie sprawę z jej obecności.

– Hej, depresyjna, ktoś cię o coś pytał? – zadrwiła.

Piękna brunetka pokręciła głową i zignorowała ją.

– Hej, mówię do ciebie! – krzyknęła Pansy.

– Myślałam, że nikt mnie o nic nie pytał.

Ron się uśmiechnął. Wydawało jej się, że zobaczyła nawet kilka brwi uniesionych na twarzach dookoła. Kilku uczniów przerwało swoje ruchy lub rozmowę, aby oglądać scenę.

– Och, no błagam... – zaczęła Pansy – ...daj sobie spokój z tym pieprzonym udawaniem! Nie trzeba, wszyscy wiemy, że jesteś chora!

– Co ma z tym wspólnego jakaś choroba? – odparła niedbale Hermiona, już wyczerpana tą głośną dyskusją.

– „Panna Zarozumialska” nigdy nie przyciągała zbyt dużo uwagi, co? Dlatego chodzi wszędzie z przygnębioną miną, żeby ktoś, ktokolwiek, zwrócił na nią uwagę. Od teraz to „Panna Udręczona”!

– Dlaczego to mówisz?

– Bo Panna Udręczona, zdaje się, nigdy niczego nie rozumie – odparła sucho Pansy. – I nigdy nic nie robi. Gdy chodzisz po zamku, zawsze wyglądasz jak duch, Granger! Zastanawiam się, kiedy zastąpisz Krwawego Barona!

Szybko, surowo, Hermiona błysnęła swoją odznaką prefekt naczelnej prosto w twarz Pansy, która zmarszczyła brwi. Zdecydowanie spodziewała się czegoś innego.

– Skoro nigdy niczego nie rozumiem, jak zdobyłam to? – mruknęła nisko Gryfonka. – Udało ci się zdobyć to stanowisko? Przynajmniej to „Panna Udręczona” już odkryła i umie robić.

– O, szlama zrobiła się pyskata!

– Ty jesteś dziecinna, jeśli już – powiedziała Hermiona. – Proszę, daj ludziom odetchnąć i przestań krzyczeć na korytarzu. Ty też, Ron – dodała w stronę przyjaciela, żeby wyglądać na sprawiedliwą.

Ron i Harry spojrzeli na nią tępo, na wpół pod wrażeniem, na wpół przestraszeni. Wkrótce rozmowy zostały wznowione, ale Hermiona czuła kilka spojrzeń na karku. Wydawało jej się nawet, że widziała parę tajemniczych szarych oczu badających ją z daleka.


-<:>.<:>.<:>.<:>.<:>.<:>-


Po lekcji Harry ją dogonił. Jeszcze tak naprawdę nie rozmawiali ze sobą od zdarzenia w sowiarni poprzedniego dnia. Hermiona szła do swojego dormitorium, żeby zostawić podręczniki przed pójściem na lunch.

– Mogę? – zapytał Harry. – To jest, przyłączyć się do ciebie.

– Oczywiście, że możesz.

– Nie sądzisz, że czas oczyścić atmosferę? – powiedział po chwili.

Spojrzała na niego, nie rozumiejąc. Wydawał się szukać słów, jego spojrzenie było nieuchwytne i zakłopotane.

– Może powinniśmy zapomnieć o tym, co się stało. W sowiarni.

Hermiona odwróciła od niego głowę.

– Proszę... – kontynuował – ...tak już za tobą tęsknimy.

Nie odpowiedziała.

– Gdybyś tylko wiedziała, jak marnie się później czułem – westchnął Harry.

– To nie twoja wina – sapnęła, wzruszając ramionami. – Po prostu pojawiłeś się w złym momencie.

– Ale zrobiłem i powiedziałem coś złego i…

– Nic nie szkodzi. Nie byłeś pierwszy i nie będziesz też ostatni. Źle się zrozumieliśmy i działaliśmy pod wpływem emocji, tam na górze. Nie można mnie zawsze traktować jakbym była z porcelany.

– Hermiono, pozwól mi cię przeprosić. Przepraszam.

– Nie winię cię, Harry.

Zdawało się, że mu ulżyło, bo wypuścił powietrze i przeczesał palcami włosy.

– Rozumiem, że nie chcesz o tym w tej chwili rozmawiać, ale nie jesteś jedyną osobą na świecie, która przechodziła przez ten ból. Ja też wiele wycierpiałem przez żałobę…

Zacisnęła zęby i potrząsnęła głową. Bardzo kochała Harry'ego i nie chciała przypisywać mu żadnych złych intencji, ale czasami źle wyrażał swoje myśli.

– Jeśli sądzisz, że myślę, że świat kręci się wokół mojego bólu, możesz po prostu sobie iść – burknęła.

– Nie! – powiedział. – Przepraszam, źle się wyraziłem. Ech. Chodzi mi o to, że... istnieją ludzie, którzy cię rozumieją. Ponieważ niektórzy ludzie już przeszli przez to, przez co przeszłaś ty. Ja to przeszedłem. Ron i Ginny przeszli to z bratem...

– Ale ja jeszcze nie znam nikogo w mojej sytuacji – odpowiedziała z westchnieniem. – Nikogo, kogo brat został zamordowany tak, jak Samuel.

– Jakby się nad tym zastanowić, Hermiono, to wszyscy ludzie, którzy nas opuścili, zostali zamordowani – rzekł Harry bardzo łagodnie. – Czy za sprawą magii, czy nie, śmierć na każdym ma taki sam… efekt, ale Sam absolutnie nie zasługiwał na taką śmierć i jest mi tak przykro, że musiał tego doświadczyć…

Hermiona milczała i na chwilę spuściła głowę, po czym spojrzała na przyjaciela kątem oka i jej serce zamarło. Bardzo za nim tęskniła. Jej gardło zacisnęło się. Harry może nie odczuwał już głębokiego i nadal świeżego żalu, ale jego ból wciąż tam był. Stracił Lupina, Tonks, niezliczonych uczniów, którzy walczyli dla niego podczas Bitwy.

Powoli uniosła drżącą rękę i wyciągnęła dłoń, by delikatnie ścisnąć ramię przyjaciela. Ujął jej dłoń, zachwycony, że w końcu otrzymał od niej reakcję w takiej postaci i trzymał jej dłoń w swojej. Sporo czasu minęło, odkąd gest tego rodzaju powodował u nich zakłopotanie – nie po tym wszystkim, czego razem doświadczyli. Jednak od czasu straty brata, kontakt fizyczny powodował w niej spięcie. Zignorowała to uczucie, żeby nie urazić Harry’ego. Wkrótce dotarli na piętro prefektów.

– Hermiono – westchnął cicho, gdy ją zatrzymał.

Zatrzymali się i zwrócili ku sobie twarzami, ich ręce wciąż były splecione.

– Proszę, spróbuj mi o tym opowiedzieć. Spróbuj mi opowiedzieć wszystko, co powinienem był wiedzieć wtedy w sowiarni...

Śliczna brunetka powoli wciągnęła powietrze, a później odetchnęła. Czuła, że musi to powiedzieć. On ją zrozumie. Harry Potter, chłopiec, który przeżył, zrozumiałby ją. Spojrzała na bliznę na jego czole, przypominając sobie wszystko, co stracił jej najlepszy przyjaciel i przełknęła gulę w gardle. Hermiona spojrzała mu w oczy. Nie użalał się nad nią, nie. To nie było jak w przypadku Dracona. Harry ją rozumiał. W tym momencie byli tu tylko on i ona.

Oczy zaczynały ją piec coraz bardziej i bardziej, ale przełknęła łzy. Nie zaczniesz znowu tego całego płakania, Hermiono! Miej trochę szacunku do siebie, błagam! Potem powiedziała mu wszystko. Zaczęła opowieść od czasów jeszcze przed śmiercią Samuela; mówiła o Samuelu, jego zdolnościach, cechach, jego instynkcie opiekuńczym wobec niej. Opowiedziała Harry’emu całą historię wieczoru trzeciego lipca. Usiłowała powiedzieć mu, w jaki sposób dowiedziała się co się stało i jak później zareagowała. Powiedziała mu, że gołymi rękami stłukła lustro i że pozostała po tym tylko blizna, która miała przypominać jej o wściekłości, która się w niej gotowała. Ponieważ tego potrzebowali. Opowiedziała o tym, że nie może już dłużej znosić własnego smutku, gniewu, nienawiści. Że od jego śmierci spinała się przy kontakcie fizycznym.

– Nawet teraz muszę się strasznie mocno starać, żeby trzymać cię za ręce – wydyszała, jej oczy były zamglone, wskazując brodą na ich zaciśnięte dłonie.

Harry jej wysłuchał. Jego oczy pociemniały. Może zbyt dobrze ją rozumiał. Ból, który czuła, był tak ostry jak ból, który czuł, kiedy stracił Syriusza.

– I od tego czasu czuję, że omija mnie wszystko, co się dzieje w moim własnym życiu – dokończyła, masując oczy, zmęczona.

Jej najlepszy przyjaciel nie otworzył ust i stał w milczeniu. Niepokoiło go, gdy widział ją w takim stanie. Patrzenie, jak jej oczy wypełniają się łzami, sprawiało, że czuł się nieswój, czuł się przygnębiony. Widok blizny na jej dłoni sprawił, że jego żołądek się skręcił i przyszedł mu do głowy obraz porywczej Hermiony, w którego koncept niemal nie mógł uwierzyć.

Zrobiła kilka kroków w kierunku schodów, zostawiając Harry'ego w tyle. Próbowała powstrzymać łzy. Mówienie o tym wszystkim sprawiło, że jej serce pęczniało smutkiem i ulgą. Czuła się tak głupio, płacząc – to było wszystko, do czego się teraz nadawała.

Usłyszała zbliżającego się Harry'ego. Odłożył książki, spojrzał na nią i położył ręce na jej ramionach.

– Będziesz słyszała od ludzi, że musisz żyć dalej – powiedział cicho. – Myślisz sobie, że „nie możesz”, ale w głębi duszy już to robisz. Potrafisz przez to przejść i przejdziesz. Jesteś najsilniejszą czarownicą, jaką znam.

Ukryła twarz w dłoniach, żeby nie widział jej łez. Jej przyjaciel wiele razy widział jej płacz, ale nigdy nie ten brzydki płacz. Nigdy nie widział jej płaczu zwanego „walczę o oddech z zasmarkanym nosem”. W taki właśnie płacz miało się to zaraz obrócić.

Harry stał nieruchomo z ciężkim sercem i zamkniętymi ustami. Trzymał ręce na jej ramionach. Nie chciał, żeby czuła się samotna. Nie chciał jej zawieść, tak jak to zrobił poprzedniego dnia.

– Ron i Ginny wciąż mają rodzeństwo – pisnęła, ignorując łzy, które napłynęły jej do oczu. – Istnieje słowo, którym nazywa się osobę, która traci męża lub żonę! Tym słowem jest wdowa! Istnieje słowo, którym nazywa się dziecko, które traci rodziców! Tym słowem jest sierota! Ale jakim słowem nazywa się osobę, która traci brata lub siostrę?

– Nie myśl o tym – wyszeptał z bólem serca i na granicy łez.

Świadom, że może się ona spiąć, zrobił niepewny krok i objął ją ciepło. Instynktownie cofnęła się i próbowała się odsunąć, ale jego ramiona ją trzymały, a ona pozwoliła sobie odpuścić, wyczerpana. Jej broń była opuszczona, jej osłony przełamane, przynajmniej na razie, dopóki nie zdecyduje się ich odbudować.

Po raz pierwszy od trzeciego lipca uśpiła swą czujność i pozwoliła podręcznikom spaść na podłogę, by móc objąć swojego najlepszego przyjaciela, tak jak nigdy wcześniej nie obejmowała nikogo. I pozwoliła sobie na płacz. Brzydki płacz. Była pewna, że rozmazuje smarki po szacie Harry’ego.

Po raz pierwszy od trzeciego lipca miała w ramionach kogoś, kto był dla niej jak brat i gdyby zamknęła oczy, prawie mogła sobie wyobrazić, że to naprawdę był Samuel.

Brat. Ona miała brata. Teraz miała kogoś, na kim mogła się oprzeć. I uczucie to w jej umyśle przybrało formę słowa.

Zaopiekowana.


____________________

„Najpiękniejszym odkryciem prawdziwych przyjaciół jest to, że mogą się rozwijać osobno, nie rozrastając się”.

– Elisabeth Foley

____________________

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz