IN VERY COLD BLOOD – Rozdział 4: Zniknęła

 

Zniknęła. Panna Zarozumialska nie opuściłaby swoich cholernie ważnych zajęć, prawda?

 

Draco otworzył oczy. Natychmiast zaatakowały go myśli egzystencjalne, które w czasie snu okręcały się wokół jego podświadomości. Jak przez mgłę zdał sobie sprawę z rzeczy, nad którymi rozmyślał od dłuższego czasu: chciał przestać być takim chujem.

Już go to męczyło, ale nie miał siły przestać. Cóż to za głupi, cholerny paradoks. Trudno mu było porzucić sposób bycia i poglądy, które tak długo były mu przekazywane jako podstawowe zasady. Tylko, że teraz, gdy wojna się skończyła, teraz, gdy dawni zwolennicy mrocznego porządku uciekali przed aurorami, teraz, gdy panowanie czystokrwistych miało już nigdy nie mieć miejsca i teraz, gdy uprzedzenia do innego statusu krwi były odbierane jako rasistowskie i niebezpieczne... To wszystko teraz... Draconowi strasznie trudno było porzucić swoje racje. Epoka powojenna była punktem zwrotnym w czarodziejskim świecie, traktując wszystkich jak równych niezależnie od "statusu” ich krwi.

Draco zacisnął zęby. Teraz to on i jego uprzedzenia były wytykane palcami, choć jeszcze niecałe sześć miesięcy temu połowa magicznego świata wiwatowała i liczyła na ostateczną eksterminację szlam. Zaczynał rozumieć, dlaczego Granger i wszyscy inni mieli dość obelg dotyczących statusu krwi. To było puste, archaiczne i zaściankowe.

Jednak Draco był tym lepszym i on to po prostu wiedział, do cholery. Bez względu na to, co inni mogli sobie wmawiać, on inteligencję, bogactwo i rodzinny prestiż przypisywał swojemu statusowi czystej krwi. Możesz uważać, że jesteś mądry, bo jesteś czystej krwi, pomyślał Draco, ale zapominasz, że Granger dorównuje ci inteligencją, o ile jej nie przewyższa…

Myśląc o niej, próbował wrócić umysłem do przeszłości i przypomnieć sobie ubiegłą noc. Zeszłej nocy właściwie dostał dreszczy na widok Granger w takim stanie. Oglądanie jej krzyczącej, płaczącej, wpadającej w szał... to było dla niego cholerne piekło. W ostatecznym rozrachunku był zadowolony z tego, co wczoraj zrobił. Pocieszył ją, a przynajmniej uspokoił – tego był pewien. Podzielił się z nią swoim alkoholem i... Na Merlina. Powiedział wiele rzeczy. Zbyt wiele rzeczy. Można powiedzieć, że Draco Malfoy był chamski i arogancki, ale wczoraj całkowicie się zrehabilitował. Wiedział, że musiała zasnąć już spokojna, z umysłem ukołysanym alkoholem.

Pokój oświetlony był słabym blaskiem. Było to jedyne źródło, które pozwoliło mu stwierdzić, że dopiero zaczynał się poranek. Przeczesał palcami włosy, zamknął oczy i odczekał kilka minut, zanim ponownie je otworzył.

Czekał w ciszy, obserwując, jak świt wdziera się przez szyby okienne. Po ciężkim obudzeniu się, przeszedł przez pokój wspólny w drodze do ich łazienki. Pokój wspólny był pusty – ku jego zaskoczeniu, Hermiony nigdzie nie było. Doszedł do wniosku, że musi jeszcze spać, ale było już późno, a ona niedługo będzie musiała iść na zajęcia. To nie jego problem, przecież nie zaczną się nagle nawzajem budzić.

Zjadł śniadanie od razu w pokoju i umył zęby. Jego partnerka wciąż nie wstawała... A niech to, spała jak kamień! Jeśli przegapi te swoje cholerne zajęcia, obwini za to mnie...

Poszedł do jej pokoju i zapukał w zamknięte drzwi.

– Hej Granger, wstawaj już!

Gdy nie nadeszła żadna odpowiedź, zapukał ponownie, mocniej.

– Do diabła, nie każ mi marnować czasu!

Nadal nic. Draco prawie wyłamał drzwi dobijając się do nich.

– Wchodzę, Granger. Proszę, kurwa, bądź ubrana.

Otworzył drzwi, ale nikogo nie zastał. Co do kurwy?

Musiała zejść do Wielkiej Sali na śniadanie zamiast zjeść tutaj, i to jeszcze zanim wstałem... Ale kiedy Draco zdał sobie sprawę, że wstał, nim słońce w pełni wzeszło, poczuł się trochę nieswojo. Oznaczało to, że Hermiona uciekła gdzieś w środku nocy lub wczesnym rankiem. Wzruszył ramionami, próbując otrząsnąć się z niepokoju. Eh.

Zbierając szkolne podręczniki, udał się do Wielkiej Sali, nie wiedząc dokładnie, czym było to nieprzyjemne uczucie, które wciąż skręcało mu kiszki. Bez namysłu zaczął iść do stołu Gryfonów, ale w połowie drogi odwrócił się i uderzył pięścią w czoło.

To nie mój pieprzony problem, pomyślał, niech sama o siebie zadba... O ile wiem, prawdopodobnie skuliła się gdzieś w kącie, nadrabiając zaległości w nauce i robiąc notatki na pieprzone zajęcia, na które już i tak nie zwraca uwagi.

 

-<:>.<:>.<:>.<:>.<:>.<:>-

 

Harry, Ginny i Ron siedzieli przy śniadaniu i widzieli, jak Malfoy zbliża się, a potem odchodzi.

– Co w niego wstąpiło? – zapytała Ginny.

– Nie wiem... – powiedział Harry – ...ale martwię się o Hermionę. Jeszcze nie zeszła.

– Tak, to dziwne – odpalił Ron. – To nie w jej stylu!

– Cóż – westchnęła Ginny. – Może jeszcze śpi…

– Malfoy pewnie by ją obudził… – Harry odpowiedział, marszcząc brwi.

– Harry – odpowiedziała Ginny. – Nie sądzę, żeby Malfoy zrobił cokolwiek, by upewnić się, że Hermiona będzie normalnie uczęszczać na lekcje. Ale ona zejdzie, nie martw się!

– Miejmy nadzieję.

Kiedy Harry pomyślał o dziwnym zachowaniu Hermiony poprzedniego wieczoru, niesłabnący niepokój osiadł w dole jego żołądka. Włożył łyżkę z powrotem do miski Cheerio-Sów.

– Czy wczoraj nie zauważyliście w niej czegoś dziwnego? – zapytał.

Ron i Ginny spojrzeli na siebie, po czym wzruszyli ramionami.

– Wydawała się w porządku – odparł Ron. – Była naszą starą dobrą, szczęśliwą i mądra Hermioną.

– I o to właśnie chodzi. Przedwczoraj była… ponura i smutna. Z dnia na dzień coś się zmieniło.

– Nie martw się, Harry – powiedziała cicho Ginny. – Jeszcze oprzytomnieje. Żałoba to sucz. Robi z ludźmi dziwne rzeczy.

Harry nie chciał wmawiać sobie, że Hermiona jest nieszczęśliwa, ale nie miał wątpliwości, że żałoba oddziaływała na nią bardziej, niż to po sobie zdradzała. Przysiągł sobie, że z nią dzisiaj porozmawia. Ale gdzie ona była? Gdzie zniknęła?

Kiedy Draco zauważył, że Granger nie ma również przy stole swojego domu, zaczął się coraz bardziej niepokoić. Powtarzał sobie, że prawdopodobnie wyszła wcześnie, by zaczerpnąć świeżego powietrza nad jeziorem albo nagle postanowiła zrobić sobie patrol po korytarzach i wróci na początek zajęć. Panna Zarozumialska nie opuściłaby swoich cholernie ważnych zajęć, prawda?

 

-<:>.<:>.<:>.<:>.<:>.<:>-

 

Nadszedł czas na drugą lekcję tego dnia – transmutację – a Hermiona wciąż się nie pojawiała. Ginny zaczynała szaleć z niepokoju, a Harry i Ron ogromnie się martwili. Złe przeczucie krążyło po żołądku Harry'ego i prawie wywoływało u niego mdłości. Co ona wyrabiała? Dlaczego poprzedniego dnia zachowywała się tak dziwnie, a teraz odeszła, zniknęła?

Kiedy lekcja się skończyła, McGonagall czekała, aż uczniowie wyjdą, zanim zawołała do całej trójki:

– Zauważyłam, że nie ma z nami panny Granger. Wiecie może, gdzie ona teraz jest?

– Eee… właściwie... – powiedziała Ginny z zakłopotaniem – ...to nie wiemy.

– Kiedy ostatnio ją widzieliście?

– Um... wczoraj po południu.

– No dobrze. Cóż, dziękuję wam. Przepraszam, ale jak za każdą celową nieobecność, muszę odjąć Gryfonom pięć punktów.

– Ale, pani profesor…

– Nie ma żadnego „ale”. Przepraszam, ale muszę być uczciwa. Z pewnością rozumiecie.

– Tak, rozumiemy.

– A teraz spróbujcie ją znaleźć. Daję wam zgodę na przeszukanie zamku. Panna Granger zwykle nie opuszcza zajęć, więc proszę was abyście zrobili o co proszę, zanim udacie się na dalsze zajęcia. Jestem już wystarczająco zaniepokojona.

– Tak, dziękuję pani profesor – powiedział Harry.

– Pan Potter i pan Weasley, będziecie szukać od lochów do sowiarni. Panno Weasley, przeszukaj damską toaletę i bibliotekę. Nie ma jej na zewnątrz, nasz system wykrywania by ją namierzył. Nadal jest w zamku. Proszę, wyślijcie ją do mnie, gdy ją znajdziecie.

Cała trójka odeszła z grymasem, wykonując polecenia profesorki. Przed rozpoczęciem poszukiwań poszli na obiad. Zmartwienie ściskało im żołądki. Hermiona nie mogłaby przegapić dwóch posiłków!

 

-<:>.<:>.<:>.<:>.<:>.<:>-

 

Podczas obiadu Draco siedział z Blaisem i Pansy.

– Och, pysiaczku! – Pansy pisnęła, przytulając się do Dracona. – Dlaczego nie jesz?

Draco odsunął się, po czym spojrzał na nią.

– Puszczaj mnie, Pansy! Po prostu nie jestem głodny.

– Ale Drake…

– Zamknij się, Pansy! – Blaise krzyknął ostro.

Pansy wyglądała na urażoną, nagle wpatrując się w Blaise'a.

– Nie mów tak do mnie!

– Chodzi mi o to, że musisz się wstrzymać…

– Po prostu byłam miła...

– To przestań być miła — warknął Draco.

Pomimo wszystkiego, co ludzie myśleli, nic się nigdy nie działo między nim i Pansy. Cóż, przynajmniej nie oficjalnie. Pocałowali się może ze dwa razy, jak na przykład dwa lata temu, kiedy jeszcze miał mniej ważne sprawy na głowie.

Od czasu ich powrotu do Hogwartu po wojnie, relacje wśród Ślizgonów były trudne. Byli tacy, którzy należeli do Ciemnej Strony, albo sami będąc śmierciożercami, albo po cichu podążając ścieżką swoich rodziców, czekając na swoją kolej, by otrzymać Mroczny Znak. I byli też tacy, którzy nie byli wystarczająco dorośli, by naprawdę pojąć co się wtedy działo. „Niewinni” Ślizgoni i ci źli, „pokonani” Ślizgoni. Większość Ślizgonów z ósmego roku była tą pokonaną grupą, ale wielu z nich było po prostu rozgoryczonych porażką w bitwie. Reszta po prostu bała się innych śmierciożerców, takich jak Draco. Jednak nie wszyscy wrócili. Nawet w innych domach Hogwartu wiele miejsc było wciąż dostępnych. Rodzice woleli poczekać, aż wszystko się uspokoi nim z powrotem odeślą swoje dzieci. Blaise i Pansy byli w zasadzie jedynymi, którzy trzymali się z Draconem.

Nie powiedziała nic więcej. Blaise zbliżył głowę do głowy Dracona.

– Więc, gdzie poszła twoja prefekt naczelna? Nie widziałem jej na pierwszej lekcji.

– Nie wiem, do cholery! Co mnie to, kurwa, obchodzi?

Oczy Blaise'a rozszerzyły się.

– Draco, uspokój się do cholery. Po prostu chcę ci pomóc! Kiedy ostatnio ktoś ją widział?

– Wybacz, Zab, jestem trochę podenerwowany, to wszystko. Nie interesuje mnie jej miejsce pobytu. Tylko dlaczego mi to tak, kurwa, przeszkadza? Nawet nie wiem, gdzie i dlaczego się ukrywa! Do cholery nie rozumiem, dlaczego ona mi to robi, ale wczoraj piliśmy…

– Dlaczego ona tobie to robi? – powtórzył Blaise kpiąco. – Draco, coś ci się uroiło... Nie obchodzisz Granger na tyle, żeby zniknęła, by ci odbierało rozum!

Draco westchnął, zirytowany.

– Nie odbiera mi rozumu – odparł, ale Blaise w sumie miał rację. – I tak już nie jestem głodny. Muszę wrócić po książki.

– Jak chcesz, stary! Pójdę do sowiarni, żeby napisać do mamy.

– Po co? Znowu ma kłopoty czy coś?

– To nic poważnego. Biżuteria skradziona tego lata, tak jak ci mówiłem. A adwokat rozwodowy zachowuje się względem niej dość chujowo. Nie mówiąc już, że to wszystko jest po prostu w cholerę pogmatwane. Właśnie miałem do niej pisać, żeby upewnić się czy sobie radzi.

– Do bani, stary. No cóż, pójdę do siebie i spotkamy się później. Wtedy opowiesz mi o tym ze szczegółami.

– Jak sobie życzysz! To ja lecę.

– Jasne. Na razie.

Draco opuścił Wielką Salę niemal gniewnym krokiem. Pansy w końcu podniosła wzrok znad talerza, jej ręce niemal drżały.

– Co ja ci takiego zrobiłam? – powiedziała cicho do Blaise'a.

– Hę?

– Chodzi mi o to, że byłeś chamski. Nie lubię czegoś takiego!

Blaise'a uniósł brwi.

– Cóż… przykro mi.

Pansy zakpiła:

– Och, błagam, wcale nie jest ci przykro.

– O co ci chodzi?

– O nic...

– Pansy...

– Jestem po prostu, kurwa, zmęczona tym, że cały czas jestem tak odrzucana, do cholery.

– To sprawa Draco.

– Kiedyś tak dobrze się razem bawiliśmy! Cała nasza trójka! Granger była po prostu jedną z wielu rzeczy, z których się naśmiewaliśmy.

– Zdaje się, że te czasy minęły.

Pansy przełknęła gulę, od której zaczęło boleć ją gardło.

– Co się takiego zmieniło? – prychnęła. – Jak dobrze pamiętam, ona wciąż jest szlamą!

– Pansy! – syknął Blaise, pochylając się w jej stronę tuż nad stołem.

– No co? Co do diabła chcesz mi powiedzieć, Zab? Powiesz mi, że od teraz Granger jest świętą gryfońską wybawicielką, która do cholery uratowała pieprzony świat przed zagładą?

– Właściwie to tak, coś w tym rodzaju.

– No błagam! Widziałeś ją w ogóle? Wygląda jak pieprzony, depresyjny, przejrzysty duch.

Blaise zerwał się na równe nogi, nagle bardzo zmęczony rozmową z nią.

– Świat się zmienił, Pansy. Czas, żebyś się ocknęła. Po prostu żyj dalej i przestań o niej gadać. To tylko kolejna uczennica z wielu. Skończ już.

Wyszedł szybko, nie oglądając się za siebie. Policzki Pansy zarumieniły się. Jak ta pieprzona szlama, nawet nie będąc tam i nie rozmawiając z nimi, stała się tak ważna przy ich stole? Jak zwróciła uwagę Blaise'a i sprawiła, że Draco zachowywał się tak dziwnie? A to złodziejska, samolubna wiedźma…

 

-<:>.<:>.<:>.<:>.<:>.<:>-

 

Patrzyła w dół. Było tak wysoko. Tak cholernie wysoko. Jeden upadek na pewno by ją zabił.

Sowiarnia była wystarczająco wysoko i poza zasięgiem wzroku, by mogła zrobić to, co chciała. Resztę nocy spędziła stojąc na parapecie, patrząc w gwiazdy. Przez cały dzień była zdeterminowana, by zakończyć to całe okropne, pieprzone życie, które prowadziła, ale teraz, kiedy stała właśnie tutaj, tuż nad swoją pewną śmiercią, brakowało jej siły, by ostatecznie to zrobić. Zabawne, że czarodzieje nie mogą zabić się własną różdżką. Musieli uciekać się do mugolskich, staromodnych sposobów. W końcu po prostu usiadła, jej nogi zwisały w powietrzu. Zamknęła oczy.

Zobaczyła swojego brata, jego martwe ciało leżące w kałuży krwi. Właściwie nigdy takim go nie widziała, ale koszmar spieprzył jej umysł. Widziała, jak wzywa ją, by się ścigali w dół ulicy. Widziała, jak mierzwi jej włosy, kiedy krzyczała na niego zirytowana. Widziała, jak wracał do domu po rozmowie o pracę i z dumą mówił wszystkim, że jest teraz oficjalnie aurorem. Widziała, jak wraca pewnego dnia do domu zdenerwowany i bliski łez, nie wiedząc, co ma robić. Przygotowała mu wtedy wieczorną przekąskę. Widziała, jak macha różdżką, żeby pomóc w sprzątaniu stołu. Poczuła jego uściski. Jego braterski dotyk. Czuła jego zapach. Słyszała jego głos.

Widziała, jak mama płacze nad zlewem. Słyszała, jak jej tata szlocha pod prysznicem. Słyszała, jak rozmawiali o wyjeździe, aby spróbować się zrelaksować, podczas gdy Hermiona będzie w szkole. Widziała, jak jej mama zapalała świecę w sypialni jej brata, jakby to była jakaś cholerna kapliczka, czy coś w tym stylu. Widziała, jak jej nieogolony tata wciska w siebie tabletki, by móc zasnąć. Grangerowie byli nieszczęśliwi.

Widziała Dracona w pociągu, zachowującego się jak totalny palant. Czuła jego ostre słowa rzucane w jej stronę, jakby była zarazą, od której trzeba się trzymać z daleka. Widziała, jak wychodzi z łazienki półnagi. Czuła go – jego zapach przywodził na myśl głuszę i bawełnę, co było jej zdaniem aż nadto męskie. Przypominała sobie fragmenty ich rozmowy sterowanej alkoholem, oraz o tym, jak opowiadał o sposobie, w jaki był wychowywany. Wiedział, że jest arogancki, mimo to nie mógł przestać, a ona nie będzie tą, która go uratuje. Irytowała go samą swoją obecnością. Istniała i to był wystarczający powód, by ją nienawidził.

Wstała. Miejmy to już za sobą. Położy kres swojemu nazwisku. Nie zostawiła po sobie listu i teraz zastanawiała się, czy powinna była. Może ludzie chcieliby zrozumieć? Czy powinniśmy cokolwiek pisać? Co jeśli po prostu nie chcemy się żegnać?

Całe to cierpienie było zbyt wielkie dla tak małej, bezużytecznej czarownicy jak ona. Czuła się niezrozumiana. Czuła, że ludziom jest jej żal. Nie chciała już więcej z nikim rozmawiać – tego była pewna. Co trzymało ją na Ziemi? Nic. Pieprzone nic. I tak już nigdy nie pozwoliłaby sobie być szczęśliwą. Bo wtedy czułaby się winna. Sama myśl o uśmiechaniu się i byciu szczęśliwą sprawiła, że czuła się nieswojo, aż robiło jej się niedobrze. Nie możesz sobie pozwolić na szczęście, nie po takiej tragedii. Byłaby to zniewaga dla pamięci brata. Nie możesz się już kurwa uśmiechać, podczas gdy twój brat nie żyje.

 

-<:>.<:>.<:>.<:>.<:>.<:>-

 

Poszli korytarzami do sowiarni. Dwóch najlepszych przyjaciół wciąż nie znalazło Hermiony, a do przeszukania pozostały tylko sowiarnia i Wieża Astronomiczna. Jak teraz żałowali, że Mapa Huncwotów spłonęła w Bitwie o Hogwart…

– Ja pójdę do sowiarni, a ty do Wieży, dobra? – powiedział Harry do Rona.

– Dobra. Jeśli ją znajdziesz, to...

– Tak, wiem.

Rozdzielili się na rogu.

 

-<:>.<:>.<:>.<:>.<:>.<:>-

 

Szedł wzdłuż ściany, przesuwając po niej koniuszkami palców. Jego matka miała drobne problemy – nic, co zagrażałoby jej życiu, ale to mu się nie podobało. Chciał się upewnić, że nadal wszystko w porządku i chciał wysłać jej list jeszcze dzisiaj.

A do tego doszła ta cała afera z zaginięciem Granger. Miał nadzieję – przez wzgląd na Dracona – że dziewczyna zostanie odnaleziona. Lepiej żywa niż martwa. Zachowanie Dracona zdawało się nosić znamiona szaleństwa. Blaise wiedział, że jego przyjaciel nigdy by się nie przyznał, że tak naprawdę martwił się o jakiegokolwiek mugolaka. Poza tym, kiedy o tym myślał, wydawało mu się dziwne, że Hermiona Granger zniknęła na cały poranek tak bez śladu.

Szedł po schodach do sowiarni, nie robiąc hałasu.

 

-<:>.<:>.<:>.<:>.<:>.<:>-

 

Przeszukała toalety i bibliotekę, ale po jej najlepszej przyjaciółce nie było śladu. Ginny była chora ze zmartwienia, ale przede wszystkim zła. Hermiona porozmawiałaby z nią, gdyby chciała się jej zwierzyć ze śmierci brata! Prawda? Powiedziałaby jej, co zamierza zrobić. A jednak nie! Po prostu zniknęła!

Dobra, dobra, Ginny. Uspokój się dziewczyno. Znajdziemy ją. Wtedy z nią porozmawiasz.

Odwróciła się na pięcie i wróciła do pokoju wspólnego, by poczekać na chłopaków, zanim rozpoczną się popołudniowe zajęcia. I tak nie wiedziała, gdzie są.

 

-<:>.<:>.<:>.<:>.<:>.<:>-

 

Draco po raz drugi przeczesał dormitorium. Nie widział Granger, ale znalazł jej różdżkę.

Jej różdżkę.

Kto zostawiłby własną różdżkę? Żaden czarodziej ani czarownica przy zdrowych zmysłach nie zostawiłby swojej różdżki. To było po prostu głupie i nieostrożne. Dlaczego ktoś taki jak Granger miałby zostawić swoją różdżkę? Jedynym prawdopodobnym wyjaśnieniem, jakie przyszło mu do głowy, było to, że wiedziała, że już jej nie użyje. A może jej zapomniała? Nie, z pewnością nie.

Był wściekły. Ze złością przeczesał palcami włosy.

– Co do kurwy, Granger? Gdzie ty jesteś?

Postanowił po raz ostatni sprawdzić pokój Hermiony, ale ku niczyjemu zaskoczeniu, pokój był pusty. Czego się spodziewał? Zabawy w podchody?

Zatrzasnął portret, gdy wychodził. Postanowił dołączyć do Zabiniego w sowiarni, zostawiając różdżkę Hermiony tam, gdzie ją znalazł.

 

-<:>.<:>.<:>.<:>.<:>.<:>-

 

Harry zobaczył cień na schodach prowadzących do sowiarni. Ktoś przed nim wspinał się na górę. Sam zaczął wchodzić szybciej.

 

-<:>.<:>.<:>.<:>.<:>.<:>-

 

Wiatr rozwiewał jej potargane włosy. Wzięła głęboki oddech, patrząc w dół. Trzęsła się niekontrolowanie od stóp do głów. Po prostu to skończ. Ostatnią myślą, jaka przyszła jej do głowy, była spokojna twarz jej brata. Łza spłynęła jej po policzku, gdy pochyliła się do przodu. W końcu była gotowa.

W chwili, gdy jej prawa stopa miała unieść się z powierzchni parapetu, dwa silne ramiona chwyciły ją od tyłu i odciągnęły. Wąż i Lwica upadli do tyłu i stoczyli się na podłogę sowiarni.

Hermiona zaczęła szlochać. Upadek sprawił, że wyrwała się ze złudnego transu. Jej głowa była mocno przyciśnięta do piersi Blaise'a. Widząc, że w ogóle się nie rusza, przycisnął dłoń do głowy pięknej brunetki i przytulił ją do siebie, a jego serce waliło z nerwów. W ciągu kilku sekund zauważył szczegóły, których nie widział, kiedy wpadł na nią zeszłego lata, i to go przeraziło. Czuł wybrzuszone żebra Granger pod swoją dłonią. Była chudsza, niż gdy ją widział ostatnim razem, ale przez całe swoje życie uczęszczania do Hogwartu jeszcze nigdy nie widział jej tak chudej. Jej cera była popielata, blada i chorobliwa, a głos przerywały łzy i ochrypły szloch niemożliwej do wyjaśnienia agonii.

Legendarna bohaterka wojenna Hermiona Granger, promienna, psotna i silna, nie była tą, którą trzymał w ramionach.

Blaise na wpół siedział, podczas gdy Hermiona leżała bezwładnie wyciągnięta na zimnych kamieniach.

– Co ty do diabła robiłaś, Granger?

Właśnie wtedy drzwi otworzyły się, ukazując Harry'ego, całkowicie oszołomionego widokiem, którego był świadkiem.

– Hermiono! – ryknął.

Ogarnął go gniew i ulga, gdy rzucił się w jej stronę, ale Blaise powstrzymał go ręką.

– Ej, z nią wcale nie jest dobrze…

– Tak, ja już to wszystko wiem – Harry zacisnął zęby. – To moja przyjaciółka, więc się odsuń.

Chciał tylko zostać z nią sam na sam, żeby móc z nią odbyć długo oczekiwaną rozmowę. Z łatwością mógł się domyślić, co robiła w sowiarni. Trudno mu było uwierzyć, że spędzałaby tu czas, by pisać do rodziców, czy do kogokolwiek innego. Jej dobry nastrój z poprzedniego dnia nagle nabrał zupełnie innego znaczenia.

– Potter, zostaw ją w spokoju, naprawdę nie jest z nią dobrze – dodał Blaise.

– Do diabła, co z tobą nie tak, Zabini? Zejdź mi z drogi!

Blaise zacisnął szczękę i spojrzał na niego. Potter chyba nie wiedział, co Hermiona zamierzała zrobić… Mocniej przytulił Granger, zaskoczony własnym instynktownym, opiekuńczym odruchem.

Nadal płakała. Nie mogła uwierzyć w to, co zrobiła. W to, co by zaraz zrobiła, gdyby nikt jej nie powstrzymał. Hermiona płakała, bo była już chora z bólu. Chora psychicznie, fizycznie, duchowo. Chora na myśl o wszystkim, co się z nią działo. Chora z tego wszystkiego.

Chciała się zabić, a Blaise zgadł dokładnie, o co chodzi.

– Potter, ja jej uratowałem życie.

– Co do kur… – Draco w tym momencie wszedł do pomieszczenia. Stanął jak wryty, gdy zobaczył Blaise'a dotykającego Hermionę, która trzęsła się jak osika. Czy Granger wciąż płakała? Szeroko otwartymi oczami spojrzał na Blaise'a. Blaise potrząsnął głową, co oznaczało „nie teraz”.

Draco ruszył w ich kierunku, ale Harry mocno przytrzymał jego ramię.

– Nie dotykaj jej – syknął.

– Nie dotykaj mnie, bliznowaty.

Blaise zszedł z Hermiony i wstał. Osłabiona Lwica opadła na ziemię bez ruchu, jej szlochy cichły. Harry sięgnął i złapał ją za łokieć, aby pomóc jej wstać.

– Miona… – wyszeptał. – Wiem, co się dzieje… Cierpisz, ale weź się w garść. Proszę. No dalej…

– Nie widzisz, że ona… cholera, Potter, zostaw ją w spokoju! – rzucił Draco, zaskakując samego siebie.

– Zamknij się, Malfoy – odparł Harry. – To my się z nią przyjaźnimy od siedmiu lat.

Po raz pierwszy Draco milczał, zaciskając pięści, obserwując, jak Potter chwyta swoją najlepszą przyjaciółkę. Gdyby to on pomagał Hermionie wstać, nie robiłby tego tak niedelikatnie. Nawet jeśli był Malfoyem, to znał maniery w kontaktach z pannami. Od razu, gdy o tym pomyślał, przemknęło mu przez głowę to, w jaki sposób ją traktował. Cóż, nie wykazał się jeszcze odpowiednimi manierami w kontakcie z nią, ale pieprzony bliznowaty powinien był to robić.

On ją tylko, kurwa, uszkodzi... jest w złej pozycji, cała powykręcana…

– Potter… – zaczął, ale Blaise położył mu dłoń ramieniu, by go uciszyć.

Hermiona pozwoliła swoim łzom płynąć. Chwyciła koszulę Harry'ego, żeby wstać. Ranił ją, ściskając jej łokieć w ten sposób. Kiedy już wstała, odsunęła się trochę zbyt gwałtownie a Harry'emu to nie umknęło.

– Hermiono, co się z tobą dzieje? Wszędzie cię szukaliśmy!

Nie mógł powstrzymać gniewu na nią skierowanego. Był wściekły. Dlaczego chciała to zrobić? Dlaczego chciała im to zrobić? I jej własnym rodzicom?

Nie odpowiedziała, tylko omiotła pokój swymi zamglonymi, szklistymi oczami. Przestała płakać i spojrzała Draconowi w oczy. Zawstydziła się z powodu chwili, która zaszła poprzedniej nocy. Widział ją nieszczęśliwą i bezbronną, i nawet zaczął otwierać się na temat swojego życia osobistego. To było dla nich przekroczenie pewnych granic – ich tradycyjnych granic między szlamami, a czystokrwistymi. Jednak dzisiaj dostrzegła w jego oczach prawdziwą troskę, ale i gniew. Gniew? Nadal jest na mnie zły? Wtedy spotkała szmaragdowe oczy Harry'ego. To, co w nich zobaczyła, nie podobało się jej. Był w nich szok, złość i... irytacja.

Harry wziął ją za rękę, żeby ją wyprowadzić, ale nie ustępowała. Harry jej nie rozumiał. Nie chciał teraz słuchać jej wyjaśnień. Cóż, przynajmniej nie tutaj. Upiorne wędrówki jego rozpaczającej najlepszej przyjaciółki były poza jego zrozumieniem, wiedział tylko, że cierpi, ale nie czuł, że jego zadaniem jest analizowanie jej emocji i bawienie się z nią w psychologa. Przynajmniej nie teraz, nie tutaj, nie z nimi. Poza tym wmówiła im, że wszystko jest w porządku, kiedy tak naprawdę planowała… Z premedytacją ich okłamała. Wiedziała, co zamierza zrobić, a jednak spędziła z nimi cały dzień, jakby nic się nie działo. Z właśnie powodu był zły, i to bardzo.

Zarówno Blaise, jak i Draco mieli zmartwione wyrazy twarzy, a Draco już nawet tego nie ukrywał. Blaise, ponieważ był naprawdę zaniepokojony chorowitym wyglądem Gryfonki. Draco, ponieważ bał się, że jego partnerka będzie obwiniała go o tę sytuację. Powiedział jej różne rzeczy poprzedniego wieczoru, sprawił, że cholernie dużo wypiła, a ona sama po czymś takim nie mogła logicznie myśleć. Czy to też była jego wina?

Dziękuję, Blaise… " były jedynymi słowami, które Hermiona zdołała wypowiedzieć, gdy napotkała jego czekoladowe oczy.

Blaise uśmiechnął się uprzejmie, jak gdyby złagodniał za jej sprawą i dotknął dłonią kosmyka jej włosów, prawie tak, jakby znał ją od zawsze. Co nie było tak dalekie od prawdy. Draco poczuł ukłucie gniewu, ale nic nie powiedział. Jak Blaise mógł być dla niej taki miły? Czy tym właśnie było bycie miłym? Dotykanie jebanych włosów? Czy Zabiniemu tak cholernie łatwo było porzucić rasistowską mentalność czystej krwi? Dlaczego Draco jeszcze nie był w stanie tego zrobić, nie mówiąc już o robieniu czegokolwiek miłego z własnej woli?

– Harry? – powiedziała Hermiona. – Idź przygotować się do zajęć, porozmawiamy później.

– Hermiono, do cholery! No dawaj! Nie stój tu z tymi idiotami!

Błysk gniewu przemknął przez zmęczone oczy młodej kobiety.

– Po pierwsze, nie będziesz mi mówić, co mam robić. A po drugie, oni nie są idiotami. I po trzecie, zostaw mnie w spokoju. Proszę.

– A po czwarte... – warknął Harry – ...zachowujesz się wcale jak nie ty.

Jego słowa głęboko zraniły Hermionę, ale starała się tego nie okazywać.

– Nie jestem taka sama, jak w zeszłym roku, Harry…

– To prawda. To już nie Hermiona stoi przede mną. Tylko grób.

– Harry... – wyszeptała Hermiona bez tchu. – To nie jest odpowiednia chwila...

– Po prostu przyjdź i znajdź mnie, kiedy już się ogarniesz. Aha, i McGonagall chce cię widzieć.

Po tych słowach odszedł i pospiesznie zszedł po schodach, zostawiając ją w tyle. Wyszedł.

Hermiona miała wrażenie, że jej najlepszy przyjaciel zabrał ze sobą część jej samej. Dlaczego był dla niej tak oziębły, skoro wiedział, że jest w żałobie? Harry był pierwszą osobą, która powinna ją zrozumieć po tym wszystkim, przez co sam przeszedł. Znała go jak własną kieszeń. Domyślał się, prawdopodobnie jako pierwszy, co chciała zrobić i był na nią zły. Ponieważ kłamała. Ponieważ zachowywała się, jakby wszystko było w porządku. Wiedziała, że będzie musiała po prostu to wszystko wyjaśnić.

Cisza między dwoma Ślizgonami i Gryfonką stała się ciężka, naładowana napięciem. Teraz było już dość niezręczne.

– Wygląda na to, że bliznowaty ma inne, ważniejsze sowy na głowie — powiedział w końcu Draco.

 

______________________

"To smutne, że głupcy są tak pewni siebie, a ludzie mądrzy, tak pełni wątpliwości."

Bertrand Russell

______________________

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz