IN VERY COLD BLOOD – Rozdział 5: Zdemaskowana

 

Zdemaskowana. Krew, jeśli już z niej coś robisz, to kolor a nie status.

 

Hermiona na chwiejnych nogach odwróciła się twarzą do dwóch Ślizgonów. Nadal kręciło się jej w głowie. Nie, nie, nie... To się nie może dziać! Obaj zobaczyli co się stało! Mój cholerny tchórzowski impuls!

– A teraz, Granger... – wysyczał Blaise wściekle – ...powiesz mi, co robiłaś na tym oknie.

Oczywiście wiedział, co robiła – lub co zamierzała zrobić – ale prawdziwym pytaniem było: dlaczego?

– Nie chcę o tym rozmawiać – wyszeptała słabo, odwracając wzrok.

Draco przewrócił oczami.

– Oczywiście, że nic nie powie – rzekł, po czym szturchnął Blaise'a. – Granger ostatnio nie lubi rozmawiać. Co się stało, gdy tu przyszedłeś?

Nie chciał czuć się wykluczony. Wciąż nie mógł pojąć logicznego przebiegu tego, co się stało. Hermiona miała koszmar i Draco musiał interweniować, zanim zniszczyła całe dormitorium. Podzielił się z nią alkoholem i ze sobą pogadali. Nie – nigdy by tego nie dokonali bez pomocy alkoholu, ale Draco nie miał zamiaru przyznać się do tego przed Blaise'em. W każdym razie – Hermiona wydawała się uspokojona, gdy wracał do łóżka. Kryzys został zażegnany. Prawda?

Blaise odpowiedział tym samym tonem.

– Szukałeś naszej drogiej Granger? – zaczął, wskazując brodą na Hermionę. – No cóż, myślę, że przez ten cały czas była właśnie tutaj. Na krawędzi okna. Gotowa by skoczyć. Przyszedłem w samą porę...

Oczy Dracona rozszerzyły się. Że jak? Kurwa , co właśnie powiedział Blaise? Granger chciała się zabić? Powrócił wzrokiem na Lwicę, wciąż stojącą na środku sowiarni, z rękami zwisającymi bezwładnie po obu stronach ciała. Nie mógł połączyć kropek. To nie miało sensu. Gryfon nigdy by nie zrobił czegoś takiego. Nawet on, który miewał złe dni, nigdy nie myślał, ani nawet nie odważył się dokonać takiego czynu. Była blada jak trup i trzęsła się, a Draco zdał sobie sprawę, że od wczorajszej kolacji prawdopodobnie nic nie jadła. Co się, do diabła, stało, kiedy zostawił ją po tych wszystkich drinkach? Czy po prostu zdecydowała, że jest zmęczona dniem, a alkohol spotęgował jej emocje i skłonił ją do tego?

– Stary, twoja dziewczyna zdecydowanie nie czuje się dobrze... – powiedział Blaise.

Draco spojrzał na niego gniewnie.

– Ona nie jest moją cholerną dziewczyną. Wiem, że nie czuje się dobrze, nie jestem kurwa ślepy! Ale nie mogę nic z tym zrobić

– A właśnie, że możesz.

– A niby jak?! – wypalił Draco, unosząc bezradnie ręce. – Raz ze mną rozmawia, a raz jest niema! Raz jest wściekła, raz spokojna! Raz każe mi "uważać na siebie", a raz mnie wkurza! Stary, ona do tego wszystkiego dużo płacze, jeszcze nigdy nie widziałem kogoś, kto płacze tak cholernie du...

– Ty się słyszysz, Malfoy? Czasami jesteś taką zrzędą! Po prostu jej, cholera, wysłuchaj.

Draco był zaskoczony. Wysłuchaj jej? Co to za szajs? Poza tym, „słuchanie” było dokładnie tym, co zrobił wczoraj. Podzielili się, kurwa, podzielili!, kilkoma drinkami i rozmawiali jak kumple. Zresztą, nawet gdyby chciała mu się zwierzyć, nigdy by mu nie powiedziała, co zamierza zrobić. Przecież oni byli Malfoyem i Granger. Malfoy i Granger. Nie opowiadali sobie nawzajem takich osobistych rzeczy. Może Granger i Weasleyka, ale nie on i ona!

– Bliznowaty powiedział, że on już wszystko wie – mruknął Draco. – Byłoby w cholerę łatwiej, gdyby po prostu…

– A jak się z nią obszedł Potter?

– Trochę... jak dupek.

Hermiona udawała, że nic nie słyszała. Rozmawiali, jakby jej tam nie było. Szczegóły ich małej pogawędki przy drinku zdążyły jej umknąć, ale pamiętała, że rozmowa wydawała się zarówno niezręczna, jak i łatwa. Wiedziała, że bez względu na to, co Draco by jej powiedział, nic nie zmieniłoby jej zdania. Jej serce waliło w piersi, krew napływała jej do uszu, pulsując w głowie, powodując straszny ból. Wiedziała, że duża ilość alkoholu, który wypiła, w dużej części odpowiadała za jej samopoczucie. Czuła, że rumieni się z wszechogarniającego wstydu, ponieważ została przyłapana na gorącym uczynku. Wstyd, że nie tylko jej najlepszy przyjaciel, ale i dwóch Ślizgonów było świadkami jej słabości i tchórzostwa.

– Granger… – zaczął Draco, robiąc krok do przodu.

– Zamknij się – warknęła Hermiona.

Rany boskie! – uniósł się.

Hermiona milczała, tak jak była do tego przyzwyczajona. Ponownie spuściła oczy. Były to pierwsze słowa, które dzisiaj do niego skierowała i nie mogła nie zwrócić uwagi na jego lekceważący ton. Draco zawsze zwracał się do niej po nazwisku. Jedna jej część miała to gdzieś, druga już nie, ale ona przecież robiła dokładnie to samo. Miała dość bycia uwięzioną między dwoma zawsze takimi samymi emocjami, czynnościami, słowami, tonami swojego głosu i myślami. Tak, myślała za dużo, chociaż czasami jej głowa wydawała się pusta. Nie powinna myśleć, tylko działać.

Draco zrobił kolejny niepewny krok w jej stronę. Blaise odchrząknął. Wtedy Draco zrobił jeszcze dwa pewne kroki naprzód. Hermiona odwróciła głowę w lewo, jej wzrok utkwił w oknie.

– Granger?

Ale Hermiona była jakby... nieobecna. Jej wzrok powędrował na jasnoniebieskie niebo usiane kremowymi chmurami. Draco pomachał dłonią przed oczach Lwicy, ale nie wydobył z niej żadnej reakcji. Ślizgon pstryknął palcami przed jej twarzą. Zamrugała, ale nie poruszyła ani jednym mięśniem. Rozdrażnienie zaczęło łaskotać dno jego umysłu. Lubił, gdy wszystko było szybkie, bezpośrednie i jasne. Ale żeby kobieta, bez względu na to, jak bardzo emocjonalna była, kazała mu marnować w ten sposób czas...

Draco odwrócił się do Blaise'a, nie wiedząc, co robić. Ten ostatni wzruszył ramionami. Draco miał zamiar wyjść, kiedy usłyszał, że Hermiona bierze głęboki oddech, nie wypuszczając z powrotem powietrza. Został, stojąc przed nią. Ich ciała znajdowały się w odległości trzydziestu centymetrów od siebie. Powoli, bardzo ostrożnie, jego własna ręka postanowiła sięgnąć do twarzy Hermiony i obrócić jej podbródek kciukiem, zmuszając ją do stanięcia z nim twarzą w twarz. Był to mały gest, prosty dotyk, który Draco wykonał bez żadnej świadomości czy intencji. Czuł się, jakby patrzył na swoją rękę, będąc poza własnym ciałem. Hermiona zamrugała trzy razy i potrząsnęła głową, wyrwana z transu. Draco ją puścił.

– Gran... – zaczął.

– NIE! Przestań!

Zaskoczyła go gwałtowność jej tonu. Chwila spokoju została przerwana. Draco potrząsnął nią, trzymając za ramiona, żeby nie wpadła z powrotem w trans. Wystarczyło tej delikatności... Teraz był cholernie świadomy tego, co robi.

– Czego? – uniosła się Hermiona. – Czego chcesz? Puść mnie!

– Co w ciebie wstąpiło? – zapytał bez śladu gniewu w głosie.

– Zacznijmy od tego, że przez sześć lat wołałeś na mnie „Granger”. Czasami mam już tego dość. Dlaczego po prostu nie użyjesz mojego imienia?

Draco pozwolił swoim rękom opaść bezwładnie na boki. Czy ona mówiła poważnie? Dlaczego nie wspomniała o tym ani słowem wczoraj, kiedy oboje pili? Chyba po raz dziesiąty odkąd przyjechał pociągiem, zdał sobie sprawę, jak bardzo ją skrzywdził. Uświadamiała mu to drobnymi uwagami tu i tam, jakby rozrzuconymi okruchami chleba, próbując pomóc mu odnaleźć drogę powrotną do skruchy. Ale on już powiedział jej prawie wszystko; kim był, kim jest i kim będzie. Nie zmieniłby się. Nie w ten sposób. I powiedział jej to. Dlaczego była tak niecierpliwa? Jego nawyki, które większość nazwałaby „złymi”, musiały zostać wykorzenione, a on sam musiał zacząć życie od początku. Można rzec, że od czystej, pieprzonej karty.

– Hermiono – zmusił się do powiedzenia, zaciskając zęby. – Powiedz mi, dlaczego chciałeś się... zabić… przed chwilą?

Hermiona spojrzała w jego szare oczy. Dźwięk jej imienia w jego ustach brzmiał na wymuszony, choć był delikatny. Draco patrzył na nią z podejrzliwością zmieszaną z pewnym rodzajem cichej ciekawości. Tuż za nim przy stole Blaise zaczął pisać list. Sowa – prawdopodobnie jego – usadowiona była na oparciu krzesła. Wydawało się, że chłopak nie zwraca już uwagi na rozmowę.

– Nie chcę o tym rozmawiać – powiedziała.

– Musisz.

– Nie, wcale nie muszę!

– Dlaczego nie? Nie jestem twoim psychiatrą, ale to jest poważna sprawa.

– Błagam, nie rób mi wykładów.

Draco przewrócił oczami, ale nic nie powiedział. Gryfonka zamilkła. Czy był psychiatrą, czy nie, nie wiedziała, czy może ufać Ślizgonowi. Odkąd rok szkolny się zaczął – tak, mogła przyznać, że miał w sobie więcej głębi niż to, co zawsze o nim myślała, ale nadal nie był jej przyjacielem. Jednego dnia był nieznośny, zimny i nienawistny, następnego był uprzejmy, grzeczny, a nawet pił z nią alkohol. Nie wiedziała, do kogo może się zwrócić i miała wrażenie, że jej partner był pod tym względem taki jak ona.

Draco czekał na dalszą część. Jedynym zdaniem, jakie zdołało opuścić jej usta było:

– Ja... muszę brnąć przez to życie, Draco, mimo że nie chcę już dalej walczyć.

Twarz Ślizgona straciła swoją surowość. Przez kilka sekund jego oczy skupiały na niej całą swoją uwagę. Dlaczego wczoraj nie wyglądała mu na taką jak teraz? Był prawdopodobnie ostatnią osobą, która rozmawiała z nią przed tym, jak wyszła to zrobić. Dlaczego mu nie powiedziała? Malfoy, obudź się. Nigdy by ci nie powiedziała, że nie chce żyć. Jego normalnie napięte rysy twarzy się rozluźniły. Nie wyglądał już tak arogancko ani dumnie. Po raz pierwszy w życiu chciał ją zrozumieć. Tak naprawdę ją zrozumieć. Czego takiego doświadczyć musiała osoba, by chcieć skoczyć z cholernej wieży? Po tych wszystkich chorych latach, podczas których żyła w Hogwarcie, nie wspominając o powrocie Voldemorta, jego dojściu do władzy oraz okropnej ostatniej bitwie, w której straciła przyjaciół, co mogło ją w końcu wykończyć i doprowadzić do takiego stanu? Ją, tę „wielką bohaterkę wojenną”? Czy to dlatego, że latem zachorowała? Nie mówiła konkretnie co jej jest, ale może faktycznie była to nieuleczalna choroba… Może Granger umierała i chciała tylko ten proces przyspieszyć?

Nie mógł się powstrzymać od pytania. Jeśli jego wróg umierał, on miał prawo wiedzieć.

– Czy ty… umierasz? – powiedział.

Ramiona Hermiony opadły. Pomasowała czoło jedną ręką. Tak – czuła się, jakby umierała wewnętrznie, ale wiedziała, że Draco nie to miał na myśli, pytając.

– Nie, Malfoy, nie umieram – westchnęła.

Po tym nikt nic nie powiedział. Cisza stawała się zbyt długa, by czuła się komfortowo. Draco nagle pomyślał o Daphne, swojej byłej dziewczynie, która kiedyś zarzuciła mu, że trzymał się na dystans, gdy potrzebowała wsparcia, ale uznał, że do Granger najlepiej się za bardzo nie zbliżać. Myśl o tym sprawiła, że poczuł się nieswojo. A poza tym nie miał pojęcia, czego potrzebowała. Nazywanie jej po imieniu było dopuszczalne, ale pieprzone głaskanie jej jak zranione zwierzę już nie.

– Po prostu wyjaśnij… proszę – powiedział Draco.– Dlaczego?

Po raz pierwszy powiedział do niej "proszę". Lwica zaczęła się szybko jąkać.

– Draco, nie wiem, czy mogę ci ufać. Nie rozumiesz tego? Poza tym twoje zachowanie codziennie się zmienia. Nigdy nikomu o tym otwarcie nie mówiłam. Tak, Harry, Ron, Ginny i garstka innych o tym wiedzą, ale nikomu nie opowiadałam, co to ze mną tak naprawdę robi w środku. Jak to przeżywa ich dzielna Gryfonka. Już nawet nie wiem kim jestem, nie mogę się odnaleźć w całej tej burzy. Po prostu... proszę, nie naciskaj na mnie.

To był najdłuższy monolog, jaki Hermiona wygłosiła przed nim od tygodni. Normalnie nie mówiła więcej niż kilka słów dziennie. Nawet pijąc alkohol, nie mówiła zbyt wiele.

Pieprzone marnowanie czasu, pomyślał Draco. To ona chciała, żebyśmy byli uprzejmi i zachowywali się normalnie! Dlaczego nie mogła po prostu otworzyć swoich cholernych ust, których wcześniej nie mogła przymknąć? Po prostu mów, mów, mów, Granger!

– Więc się nie spiesz – powiedział bez przekonania.

Hermiona wzięła głęboki oddech. Jaka decyzja była najlepsza? Co jeśli będzie z nim szczera, a on pewnego dnia postanowi wykorzystać ten dramat, by ją skrzywdzić? Nie zniosłaby tego. Jednak co, jeśli jej szczerość sprawi, że Draco rozumie ją trochę lepiej? Co, jeśli jej szczerość wreszcie pozwoli jej odetchnąć? Dlaczego nie?, pomyślała. Wiem, że Draco pozostanie arogancki i jutro jak zwykle będzie mnie nienawidził, ale nie obchodzi mnie to. Właściwie to nie będę nawet musiała z nim rozmawiać po tym, co mu powiem. Poniosę konsekwencje. Po prostu powiedz, co się dzieje, i będzie po wszystkim. Nie myśl tylko działaj.

– To się stało w lipcu… – zaczęła.

Blaise gwałtownie podniósł głowę, ale natychmiast z powrotem zagłębił się w swój list. To jest to – ruszyła z opowieścią. Nie było odwrotu. Opowiadała dalej. – Mój hm… starszy brat, Samuel… – jej gardło ścisnęło się, a żółć zatkała przełyk, uciszając ją.

O kurwa, pomyślał Draco. To brat. Nie kuzyn.

Jej wspomnienia raniły ją, jak garstka wrzeszczących kruków, które dziobami zwykły rozdzierać jej serce, ale teraz wypuszczała je na wolność. Ale to bolało. To naprawdę bolało. Przełknęła i kontynuowała.

– Właśnie wracał z Ministerstwa Magii. Był aurorem. Zresztą... Szedł do domu ulicą Main Street. Potem został zaatakowany i zabity…

Po raz kolejny zatrzymała się, ból w klatce piersiowej stał się silny i nie do zniesienia. Odchrząknęła boleśnie.

– Zadźgany. Właściwie to został zadźgany. Żadnej szybkiej klątwy uśmiercającej...

Umysł Dracona stał się pusty. Zadźgany. Dźgnięty nożem po mugolsku.

– Ale w tej chwili śledztwo prowadzi donikąd – Hermiona kontynuowała. – Czekałam na niego w domu… miał mi coś przynieść. Czekałam, myśląc, że znowu się spóźniał, bo wpadł do swojej dziewczyny Angeli. Ale... on po prostu... nigdy nie wrócił.

Zatrzymała się i złapała oddech, który stawał się coraz bardziej nierówny.

– I właśnie, gdy mój ojciec miał wyjść go szukać, przyszedł do nas minister Shacklebolt. Moi rodzice są mugolami, jak już wiesz, i nawet gdyby chcieli, nie mogliby dostać się do Ministerstwa. Minister powiedział nam, że uznał za stosowne przekazać nam tę wiadomość osobiście, zanim zrobi to mugolska policja. Sam nie został zabity przez magię, więc Ministerstwo musiało podzielić się uprawnieniami do śledztwa z mugolskim szefem policji, ale skoro Sam był zatrudniony przez Ministerstwo Magii... w każdym razie, to trochę skomplikowane. Czarodziej normalnie zabija magią, ale myślałam, że po Voldemorcie morderstwa już nie będą miały miejsca…

Jej ostatnie słowo przerwał szloch, który stłumiła, kładąc dłoń na ustach. Zamknęła oczy, odganiając łzy, które układały się jak koraliki na czubkach jej rzęs. Dzielnie przełknęła ślinę, po czym podniosła głowę, gotowa zmierzyć się z komentarzami swojego partnera.

Draco myślał szybko, jego umysł się rozmywał. Powiedziała, że po Voldemorcie morderstwa nie powinny już mieć miejsca, ale Draco nie mógł przestać myśleć o tych wszystkich śmierciożercach, którzy wciąż krążyli na wolności, prawdopodobnie nadal zabijając mugolaków, mugoli lub tak naprawdę kogokolwiek. Hermiona straciła brata. Nie na wojnie, jak prawie wszyscy w tym zamku. Ktoś go zabił już po wojnie. Draco nie mógł pojąć tej rzeczywistości. Nie miał rodzeństwa, nie mógł w pełni zrozumieć, jak ona mogła się czuć, ale z pewnością nie był tak niewrażliwy i nieludzki, jak wszyscy myśleli. Zachowanie Hermiony, odkąd spotkali się w pociągu, nagle nabrało sensu. Po prostu powiedz, że jest ci przykro. To właśnie mówi się komuś w żałobie, prawda?

– Do diabła, Granger – powiedział krótko, zaniepokojony. – To był twój sen. Słyszałem, jak mówisz jego imię. Jest mi... przykro. Uh, z powodu twojej straty.

– Nie chcę rozmawiać o koszmarze. Był okropny. Dlatego tak dużo wypiłam.

Mówiła w szybkim, urywanym tempie, krzyżując ręce na piersi. Od początku jej opowieści Blaise zawiesił pióro nad pergaminem i uważnie słuchał. Coś było nie tak. Wspomnienia napłynęły do jego głowy, gdy wyskoczył z krzesła, alarmując pozostałą dwójkę, która gwałtownie się odwróciła.

– Granger! – sapnął. – Teraz rozumiem.

– O co chodzi?

– Moja matka miała problem z włamaniem w lipcu.

Hermiona zbladła, po czym przełknęła. Blaise zwrócił się do niej po nazwisku, ale z jakiegoś powodu nie przeszkadzało jej to tak bardzo, jak wtedy, gdy robił to Draco.

– N-no dobrze... – zająknęła się Hermiona.

– Kilka miesięcy temu widzieliśmy twarz twojego brata w nekrologach „Proroka Codziennego”… tak jak powiedziałaś, został dźgnięty. Bardzo mi przykro, tak przy okazji. Nie powiązałem faktów. W szkole prawie go nie znaliśmy i nigdy tak naprawdę nie gadaliśmy, ani ty ze mną ani ja z nim…

– W porządku, Blaise – powiedziała Hermiona. – Naprawdę cię za to nie winię.

– Byłem w barze, moja matka była sama w domu – kontynuował Blaise, nieco spokojniejszy. – Było bardzo późno. Poszła przygotować się do spania w swoim pokoju, a godzinę później usłyszała odgłosy dochodzące z kuchni na dole. Potem w łazience. Zmroziło ją. Śmiertelnie się bała.

Hermiona powoli zaczynała rozumieć, dokąd prawdopodobnie zmierzał z tą historią. Wstrzymała oddech, pozwalając mu kontynuować.

– Nic nie zrobiła, ale kiedy drzwi w przedpokoju się zamknęły, wyjrzała przez okno sypialni i zobaczyła zakapturzoną postać uciekającą w ciemność. Zdała sobie sprawę, że wiele jej kosztowności zniknęło. Została okradziona przez tego mężczyznę lub kobietę.

– Co… co było napisane w „Proroku Codziennym”? Nie chciałam czytać czegokolwiek na ten temat, choć powinnam była…

– Cóż… coś w stylu: „Młodego mężczyznę zidentyfikowanego jako Samuel Granger znaleziono dźgniętego nożem w zaułku przy ulicy Main Street. Namierzyliśmy podejrzanego. On lub ona czai się w okolicy, ubrany na czarno. Nie chodź sam w nocy, nie wiemy, czy to sprawa świata magii, czy mugoli.” Dobra, nie pamiętam tego artykułu dosłownie, był bardziej rozbudowany. Od tego czasu staram się z nią regularnie kontaktować.

Hermionie zaczęło się kręcić w głowie. Wiedziała już, że jej brat został zasztyletowany, ale żeby usłyszeć to od kogoś innego w sposób oficjalny, a potem słowami „Proroka Codziennego”… To sprawiło, że jej rzeczywistość była bardziej przerażająca i prawdziwa niż kiedykolwiek. Zobaczyła, że kilka czarnych kropek pojawiło się przed jej oczami i chwyciła stół, żeby się podtrzymać. Zaburczało jej w brzuchu i przypomniała sobie, jaka była głodna.

– Wszystko w porządku, Granger? – spytał Blaise, wyraźnie zaniepokojony.

– Blaise… – sapnęła. – Powiedz mi… proszę, kiedy okradziono twoją matkę?

– Trzeciego lipca. Nie jesteśmy jedynym domem, który został później okradziony. Dlaczego pytasz?

Jednak, po usłyszeniu daty, Hermiona już go nie słuchała. Zamrugała, a potem zachwiała się. Dzwoniło jej w uszach, jakby nagle została umieszczona pod wodą i słyszała słowa rozbrzmiewające ponad powierzchnią. Czuła się, jakby miała zaraz zwymiotować.

– Ja... Nie czuję się zbyt dobrze. – Usłyszała własne słowa.

– Co? – spróbował Draco. – Co jest nie tak z tymi datami? Oj, Granger! Odpływasz!

Hermiona zamrugała mocno, na skraju omdlenia.

– Trzeciego lipca… Sam został zadźgany.

Potem spadła w ciemność.

– Oj, Granger! Wow! – wykrzyknął Draco, łapiąc ją, zanim jej głowa uderzyła w stół. Sowy krzyknęły, unosząc w powietrez chmurę piór, jakby rozgniewane nagłym ruchem. Może i była chuda, ale Draco pamiętał jej ciężar i teraz wcale nie było mu łatwiej, a nieprzytomna była jeszcze cięższa. Ledwo ją złapał i musiał oprzeć się kolanem o podłogę.

Blaise pospieszył, by pomóc Draconowi. Draco pozwolił dziewczynie powoli zsunąć się z jego ramion na ziemię, trzymając rękę na jej głowie, aby zapobiec uderzeniu, i w końcu spojrzał Blaise'owi prosto w oczy.

– Myślisz o tym samym, co ja?

Blaise gwizdnął, po czym odpowiedział:

– Tak. To tak, jakby byli tą samą osobą… ten złodziej i zabójca.

– Wydaje się to pewne, ale kiedy się nad tym zastanowisz, wcale nie jest to pewne i mogło być zupełnie przypadkowe – Draco zastanowił się przez chwilę. – Prawdopodobnie śmierciożerca?

– Um… tak, ale nie jestem pewien, stary. Oni nie kradną. Przynajmniej nie kradli, jak sądzę.

– Ale świat się zmienił, co nie?

Blaise zamrugał.

– Tak. Tak, zmienił się.

– Więc to mógł być każdy. Może to była jedna osoba, a może dwie. To mógł być czarodziej, śmierciożerca, mugol, do diabła, to mógł być nawet pieprzony goblin.

Blaise westchnął głośno.

– Tak czy owak, będziemy mieli czas, żeby o tym pomyśleć. Zabierz ją do waszego pokoju. Musi się wyspać.

– Możesz mi jeszcze raz przypomnieć, dlaczego jesteśmy tacy mili?

Blaise przewrócił oczami.

– Nie sądzisz, że dziewczyna na to zasługuje, Draco?

Draco mówił szybciej, niż potrafił myśleć, jego refleks wciąż był mocno uziemiony.

– Ona jest szlamą.

– Przestań, do cholery! – syknął Blaise. – Przestań! Jestem zmęczony udawaniem złego gościa. Krew, jeśli już z niej coś robisz, to kolor, a nie status.

Draco czuł się nieswojo, bo nawet jeśli jego przyjaciel miał rację, trudno było mu się do tego przekonać. Krew to kolor, a nie status, powtarzał sobie jak wers, który musiałby przepisywać podczas szlabanu.

– Wiem, że jestem pieprzonym kutasem... – powiedział Draco — ...i też jestem tym zmęczony, ale nie mogę tak po prostu zrujnować sobie reputacji.

– Reputacji? – Blaise zaśmiał się sarkastycznie. – Nadal w to wierzysz, Malfoy! Całkowicie wierzysz w tą całą dumę, władzę i gówno prawdę o arystokracji. Reputacja? W to mogłem uwierzyć na pierwszym roku, kiedy rywalizowałeś z Potterem, ale... Weź. Się. Kurwa. Obudź! Czarny Pan jest już pokonany, a reputacja, którą sobie wyrobiłeś – którą wszyscy sobie wyrobiliśmy, wybierając go zamiast naszych kolegów z Hogwartu, jest taka, że byliśmy tchórzami. Bo dokonaliśmy łatwego wyboru, a nie tego właściwego!

– Uważaj na słowa, Zab – warknął Draco, zaciskając zęby. – Nie każdy z nas to wybrał! Tak właściwie, to nie miałem KURWA NIC do powiedzenia w tej sprawie!

– Wiem, ale nie możesz zmienić faktów. Zostałeś zmanipulowany i łatwiej było po prostu być posłusznym, niż torturowanym lub oglądać, jak cruciatuje się naszych rodziców na strzępy! Ze mną było, kurwa, tak samo! Zrobiłem, co musiałem, aby przetrwać w szponach Czarnego Pana!

– Tak, ale ty nie dostałeś Znaku!

Blaise przełknął ślinę.

– Miałem go otrzymać tego lata. Gdyby on wygrał bitwę.

Brwi Dracona uniosły się wysoko.

– Naprawdę? Dlaczego mi nie powiedziałeś?

– Nigdy nie pytałeś.

Usta Dracona zacisnęły się. Zdał sobie sprawę, że powinien zwracać większą uwagę na swojego przyjaciela, prawdopodobnie jedynego prawdziwego przyjaciela, który trzymał się z nim od samego początku.

– W każdym razie, nawet po tym co się stało... – uniósł się Draco – ...nie wszyscy zamieniliśmy się w cholerne aniołki odkupienia tak jak ty.

Blaise ponownie przewrócił oczami.

– Słuchaj, Granger miała lada moment wyskoczyć przez okno. Wiesz co to oznacza?

Twarz Dracona pobladła.

– Przecież nie jestem, kurwa, ignorantem. Już mi to powiedziałeś.

– No cóż, powiem to jeszcze raz. Ona chciała się zabić. Panna Zarozumialska, wielki bohater wojenny, błyskotliwa, odważna i często pretensjonalna księżniczka Gryffindoru nie chciała już dłużej istnieć. Nie ma się z czego śmiać.

– Ona nie jest, kurwa, przy zdrowych zmysłach! – stwierdził Draco, patrząc z pogardą na Hermionę u swych stóp.

– Nie mamy braci, nie możemy zrozumieć, przez co ona przechodzi, ale właśnie dlatego zamierzała skoczyć. Jestem prawie pewien. Jej bólu… nie da się opisać.

Blaise zatrzymał się na chwilę, zająknął się prawie niesłyszalnie, po czym spojrzał na Dracona.

– Malfoy, wiesz… Bo ty... Prawdopodobnie byłeś ostatnią osobą, która z nią rozmawiała. Zanim ona tu przyszła.

Blond czarodziej poczuł, jak jego policzki płoną.

– Co sugerujesz, Zab?

– Powiedziałeś coś, co doprowadziło ją do obłędu?

Draco wrócił myślami do ich rozmowy. Wydawało mu się, że wręcz przeciwnie, rozmowa poszła… no cóż.

– Nie – wypalił.

Draco milczał przez chwilę, a jego wzrok padł na Lwicę. I nagle go to uderzyło. I to wyraźnie.

– Kurwa… – wydyszał. – O kurwa... Zab...

– No co?

– Zjebałem sprawę.

– No po prostu wiedziałem, że coś zrobiłeś!

Draco potrząsnął głową. Nie widział innego wyjścia, jak tylko powiedzieć Zabiniemu.

– Wczoraj wieczorem ona błagała o pomoc. A ja po prostu… Na to nie wpadłem.

Blaise zmarszczył brwi, wyglądając na całkowicie zagubionego.

– Co się wczoraj stało?

– Nie wkurzaj się, ale Granger miała koszmar i oszalała, więc dałem jej drinka. Właściwie to całkiem więcej niż kilka.

Wyraz twarzy Blaise'a się zmienił.

– Podzieliłeś się z nią swoim alkoholem?

– Och, daj spokój, księżniczko, pogodzisz się z tym.

– Zobaczymy.

Draco przewrócił oczami.

– Nieważne. Ale pamiętam, co powiedziała. Teraz to jest… tak cholernie jasne. Powiedziała mi, że zaniesie do grobu mój sekret dzielenia się alkoholem... że jutro nic nie będzie miało znaczenia, że lepiej zostać zapomnianym niż zapomnieć. Jej ostatnie słowa do mnie to było: „uważaj na siebie”.

– Uważaj na siebie?

– Uważaj na siebie – Draco skinął głową.

Blaise zamknął oczy, zanim spojrzał na Hermionę, wciąż leżącą na podłodze. Nie mogli pozwolić jej leżeć tam zbyt długo.

– Ona wiedziała. – wyszeptał. – Ona się żegnała.

Draco czuł się dziwnie i trochę go zemdliło. Granger wypiła z nim kilka drinków, ponieważ wiedziała, że zamierza się zabić. Nie było innego wytłumaczenia. Myślał na jej temat przez chwilę, wyłączając swoje emocje, zanim powiedział:

– Wiesz, proste zaklęcie usuwające pamięć załatwiłoby problem…

– Przysięgam, Malfoy, powinieneś kiedyś sam siebie usłyszeć – Blaise usiadł z powrotem na krześle. – Dobra, wynoś się, albo ja cię wyniosę. Zabierz ją z powrotem. I nie bądź wredny, już wystarczająco dużo usłyszała.

– Jest ciężka, a i tak to akurat ja muszę ją nosić – mruknął Draco przez zęby, pochylając się, by niezręcznie podnieść Hermionę.

– Nie jesteś w formie – uśmiechnął się pod nosem Blaise. – Pogadamy o tym później.

– Pisz ten swój list, Zab. Na razie.

Ślizgon zdyszany wrócił ciężkimi krokami do dormitorium. Położył Hermionę w jej łóżku z większą delikatnością, niż wtedy, gdy zaniósł ją do skrzydła szpitalnego i przejechał dłonią po jej czole. Prawdopodobnie miała gorączkę. Nie ma mowy, żeby po raz drugi wylądował w cholernym szpitalu z nieprzytomną partnerką! Pani Pomfrey zaczęłaby na poważnie podejrzewać go o coś złego, co nie było prawdą. Wszedł do łazienki i wrócił z wilgotnym ręcznikiem, który położył na czole śpiącej brunetki. Wyleczy ją po swojemu.

To właśnie w ciszy swojego apartamentu, bez pohukiwania sów i świstu wiatru, Draco mógł naprawdę pomyśleć o wszystkim, co właśnie przeżył. O wszystkim, co ona przeżyła. Dobry Boże, ale żeby zadźgany? Jak Hermiona mogła odważyć się odebrać sobie życie? To był co najmniej dziesiąty raz, gdy stwierdził sam do sobie, że ona nie jest przy zdrowych zmysłach. Już się nie uśmiechała. Jasne, znowu zaczęła mówić, ale nie była tak wesołą osobą, jaką widywał ją z Potterem i Weasleyem.

Czy to wyraz żalu?

Nie robiło mu to różnicy w najmniejszym stopniu, ale uznał to po prostu za surrealistyczne. Poza tym Granger wciąż była Granger. Nawet jeśli trochę się o nią martwił, to wciąż była dla niego ledwie koleżanką. I niczym choć odrobinę ważniejszym. Bardziej martwił się tym, co ona wszystkim opowie. Bez wątpienia już go krytykowała.

Wrócił do tego, co powiedział mu Blaise. To fakt, Granger nie mogłaby znieść kolejnych drwin. Przynajmniej na razie. Spróbuje – Merlinie dopomóż – przestać i postara się z nią dogadywać. Chciał, by wygramoliła się ze swojej nory i znów stała się nieznośną Gryfonką, która na każdy temat miała coś do powiedzenia. Tą, która potrafia opowiadać o rybach i osmozie. Chciał, aby jego nemezis była wystarczająco silna, by odpierać jego docinki – nie bycie wrednym, aroganckim palantem. Chodziło po prostu o jego zwykłe, drażniące się z nią „ja”. To i tak było nieszkodliwe. Prawda? Jeszcze pomoże jej wrócić do siebie.

Jeszcze odżyje.

Odnajdzie drogę powrotną do chęci życia.

Obiecał to sobie. Tak jakby.

 

-<:>.<:>.<:>.<:>.<:>.<:>-

 

Przy stole Harry pojawił się jako ostatni. Po odnalezieniu Hermiony nie dołączył do pozostałych, nawet jeśli oddaliby życie, by wiedzieć gdzie jest dziewczyna. Był na nią zbyt wściekły i ostatnią godzinę jeszcze przed obiadem spędził, myśląc o tym, jak miał wyjawić prawdę Ronowi i Ginny.

Gdy tylko pojawił się w Wielkiej Sali, Ron i Ginny podnieśli się z miejsc.

– Nie znalazłam jej! – poskarżyła się głośno Ginny. – Nie rozumiem!

– Stary, tak się martwię, że nie mogę nic przełknąć... – powiedział Ron, wyglądając blado. – Gdzie ona poszła?

Harry usiadł i zdał sobie sprawę ze swojego błędu. Powinien był porozmawiać z nimi wcześniej. O wiele wcześniej.

– Usiądźcie – powiedział. – Znalazłem ją.

Ginny i Ron usiedli z powrotem, rozdziawiając usta.

– Ty... ją znalazłeś? – wyjąkała Ginny. – Harry! Co się dzieje?

Harry nie mógł już dłużej tego ukrywać. Zacisnął zęby i wybuchnął.

Mówiłem wam, że nie jest z nią w porządku! Mówiłem wam i powtarzałem sobie wiele razy, że coś wydaje się nie tak! I miałem rację! Miałem rację! Dlaczego wątpiliście w moje przeczucia co do niej? W końcu znam ją jak własną kieszeń! Wyszło na to, że Zabini i Malfoy ją uratowali, a to powinienem był być ja! My!

Cisza zapadła między nimi masywną zasłoną. Gardło Rona było suche. Zaczął pić ze swojej szklanki.

Uratowali ją? – sapnęła Ginny. – Co masz na myśli?

Harry nagle zrobił się czerwony. Spojrzał na swoją stopę pod stołem.

– Widzisz. Ona... Ona chyba stała przy oknie.

Ron nic nie powiedział, marszcząc brwi, wciąż niepewny, do czego zmierzał Harry. Twarz Ginny przybrała jeszcze głębszy odcień czerwieni niż twarz Harry'ego. Ron opowiedział jej, jak rozdzielili się, by szukać w sowiarni i w Wieży Astronomicznej. Harry był tym, który przeszukiwał sowiarnię.

Jej usta zacisnęły się.

– Co ona robiła przy oknie w sowiarni, Harry? – warknęła.

Harry milczał.

Ginny zniecierpliwiła się i uderzyła dłonią w stół, by obudzić Harry'ego, sprawiając, że pozostali przy stole Gryfoni podskoczyli.

– Co ona robiła, Harry? – wykrzyknęła.

– Chciała wyskoczyć, dobra? – rzucił Harry pospiesznie.

Ron zakrztusił się sokiem, a oczy Ginny wypełniły się emocjami.

– Chciała skoczyć, a ty właśnie na nią nawarczałeś i zostawiłeś z tymi dwoma? – Jej głos był teraz tylko szeptem. – Jak mogłeś, Harry?

– Stary, trochę nawaliłeś w tym momencie – powiedział powoli Ron.

– Cholera, ona chciała, aby „ci dwaj” tam z nią zostali zamiast mnie, Ginny! – uniósł się Harry, ignorując Rona.

– To dlatego, że potraktowałeś ją, jakby nie mogła czuć tego, co obecnie czuje!

Harry zmarszczył brwi. W tym zdaniu było wiele „uczuć”, a on nie wiedział, co powiedzieć.

– Tak, dzięki za uświadomienie mi, że mam zakres emocjonalny łyżeczki – odpowiedział w końcu.

Ron miał ochotę uśmiechnąć się na tę wzmiankę, ale nie mógł, wciąż zbyt zszokowany, gdy dowiedział się, że jego najlepsza przyjaciółka chciała wyskoczyć z sowiarni.

– Harry, to jest, kurwa, poważna sprawa! – wypaliła Ginny, wyglądając na zranioną. – Gdzie ona teraz jest?

– Nie wiem.

Oczy rudej czarownicy rozszerzyły się.

– No nie wierzę. – Zaczęła wstawać od stołu, zabierając ze sobą trochę jedzenia. – Musi czuć się taka samotna. I głodna. Nie jadła cały dzień, przypominam ci!

– Cóż, spytaj Malfoya i Zabiniego gdzie ona jest – powiedział chłodno Harry.

Ginny rzuciła mu płonące spojrzenie i wstała od stołu, trzymając w rękach miskę gulaszu oraz kromkę chleba i kawałek ciasta, po czym odeszła bez słowa. Nie zauważyła ich wcześniej, ale teraz wyraźnie widziała, że Malfoy i Zabini jedli przy stole Ślizgonów. Szybko tam pomaszerowała.

– Witajcie, chłopaki – przywitała ich, gdy tylko zatrzymała się na przeciwko Blaise'a, tuż za Draconem. – Gdzie jest Hermiona?

Kilku Ślizgonów spojrzało na nią z obrzydzeniem, ale nikt nic nie powiedział i wszyscy po prostu ją zignorowali. Draco odwrócił się, a Blaise uśmiechnął się do czarownicy. Cholera, tylko spójrzcie na ten ogień!

– Również witam! – odpowiedział Blaise.

– Gdzie ona jest? – powtórzyła Ginny, patrząc uważnie na Dracona, ignorując Blaise'a.

– Zabrałem ją z powrotem do dormitorium – powiedział bez ogródek Draco. – Spała na kanapie, kiedy wyszedłem na obiad.

Ginny wpatrywała się w niego zaskoczona.

– Cóż… Um, to… przyzwoite z twojej strony.

– Nie ma za co – warknął.

– Nie powiedziałam…

– Nie ma za co, Ruda – warknął, odwracając się do niej plecami, by wznowić posiłek. – A teraz spadaj.

Ginny odeszła, przewracając oczami, a Blaise wpatrywał się w Dracona, po czym klepnął go w głowę.

– Zachowujesz się jak palant gadając z kobietami! Ona była miła.

– Mam to gdzieś – warknął Draco.

Blaise spojrzał na plecy Ginny, która właśnie opuszczała Wielką Salę, podziwiając podskakujące czerwone płomienie jej włosów na ramionach. Pewnego dnia spojrzy na niego i z nim porozmawia. Uśmiechnął się.

Przy stołach Gryffindoru Harry nałożył sobie trochę jedzenia, ale nie mógł się zmusić, by coś zjeść. Ron tak samo. Po chwili Harry głośno westchnął.

– Więc ty też myślisz, że schrzaniłem? – zapytał.

Ron przygryzł dolne wargi.

– Eee… cóż, Harry… Tak jakby.

Harry schował głowę w założonych na stole ramionach.

– Jestem kretynem – powiedział stłumionym głosem.

– To pierwsza rzecz, którą powinieneś jej powiedzieć, zanim przeprosisz – odparł Ron, klepiąc przyjaciela po plecach. – Ja po prostu... Nie mogę uwierzyć, że chciała to zrobić…

Głowa Harry'ego wystrzeliła do góry i spojrzał na Rona.

– Byłem też wściekły. Ale tylko pomyśl. Czy możesz ją winić? Tylko szczerze.

– To znaczy… przeszła przez sporo okropnych rzeczy. I ta żałoba. Ale… my wszyscy to przeżyliśmy.

– W tym szkopuł. Powiedziałeś „przeżyliśmy”, jakby jej ciężkie chwile już się skończyły. Jakby istniał limit czasu, przez jaki ktoś powinien cierpieć lub opłakiwać stratę.

– Nie o to mi chodziło! Znasz Hermionę. Ona jest silna! Zacięta! Dlaczego uznała to za jedyny sposób, by móc uciec?

Harry zaczął uderzać się dłońmi.

– Jestem kretynem! Jestem kretynem!

– No dalej, stary – Ron szturchnął go lekko łokciem. – Zjedz coś. Ginny z nią pogada.

Harry włożył sobie trochę jedzenia do buzi. Nagle smakowało jak nic i wydawało się obrzydliwe. Nad jego głową pojawiła się czerwona, silna chmura wstydu i nic, absolutnie nic, nie mogło sprawić, że poczułby się w tamtym momencie lepiej. Pomyślał o tych wszystkich chwilach, kiedy sam czuł, jak ogarnia go żal, to nieodwracalne rozdarcie, które torturowało jego duszę każdego świtu, przypominając mu o tym, co stracił. Jego rodzice, Syriusz, Cedrik, Lupin... Jestem tylko egocentrycznym kretynem, skarcił się Harry, czując, jak jego oczy pieką z poczucia winy.

 

_________________

Ciekawi mnie fakt, że im mniej pewnie czuje się człowiek, tym większe prawdopodobieństwo, że będzie wykazywał skrajne uprzedzenia”.

Clint Eastwood

_________________

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz